Artyst/ka Badacz/ka
Od kiedy pamiętam zawsze imponował mi Włóczykij z Muminków. Włóczykij wszystko wiedział, wszędzie był i zawsze przychodził i odchodził wtedy gdy powinien. Podróżnik- nie mędrzec, ale patrzący jakby z zewnątrz, przez szkiełko mędrca. Raczej miły gość, zawsze zna dobrą anegdotę, zwykle wie co się święci. Przyjaciel Tatusia Muminka, który jak wiadomo kochał przygody. Opis bohatera – Lubi rozmyślać, grać na harmonijce i palić fajkę,uwielbia dobrą kawę, jest osobą, która woli samotność niż przebywanie w gronie przyjaciół, ale mimo to jest przyjacielski, empatyczny i mądry. Lubi piesze wędrówki, nienawidzi wszelkich zakazów. (…) W Dolinie Muminków mieszka w namiocie nad rzeką. Kiedy tylko zbliża się zima, wyrusza w daleką wyprawę na południe, by na wiosnę znów powrócić do Doliny (za Wikipedią).
Wikingowie uwielbiali podróżników i często kupowali od nich sekrety i mapy, uczyli się także technologii. Później pieczę nad technologią przejął w naszych stronach kościół, ale Słowianie też umieli docenić dobrego włóczykija. Sarmaci chętnie porywali podróżnych i przetrzymywali ich goszcząc, czasami wbrew ich woli, żeby raczyć się opowieściami, uczyć, dyskutować i ucztować. Stąd wziął się mit nieoczywistej dziś, polskiej gościnności.
Podróżnik, mędrzec, Żyd Wieczny Tułacz, cygan, biegun. Nie zatrzymuje się, ale też widzi więcej niż inny, potrafi wyciągać wnioski, łączyć ze sobą fakty, dochodzić do nieoczywistych konkluzji. Jego myślenie to ruch, jego siła to mobilność. Nie jest turystą – zawsze ma cel, ale nie jest też handlarzem – raczej obserwatorem, może trochę zdobywcą. Jego mądrość to anegdota, porównanie, czasem dobry pomysł. Opowiada o nowinkach, potrafi opowiadać baśnie. W języku współczesnej filozofii ten tułacz-myśliciel to Flaner. Popularyzator figury flaneura – Walter Benjamin sam włóczył się po mieście, obserwował i pisał o tym co widzi, łącząc przy tym myśl socjologiczną, antropologię kultury i filozofię, wszystko to w duchu myśli krytycznej, ale też z wyraźną przyjemnością. Jego monumentalny projekt “Pasaże”-zapis wędrówek po Paryskich uliczkach, niepowiązanych ze sobą pozornie myśli i anegdot to także archetyp badania artystycznego, czyli mojej dyscypliny – Artistic Research.
Do 2014 roku nie za bardzo wiedziałam czym jest artistic research. Wiedziałam że chcę robić filmy, ale mój styl nie pasował do schematów które zalecały komisje finansujące. Moje pomysły na robienie filmów nie pasują ani do polskiej szkoły dokumentu opartej na przemianie bohatera, ani do tradycji video artu wciąż nastawionej jednak głównie na komercyjny rynek sztuki- czyli musi się nadawać do kolekcjonowania. Na domiar złego studiowałam wcześniej filozofię i rzeczy które mi wydawały się fascynujące i ciekawe łatwiej było opisać słowami niż obrazami. Okazało się że jest jednak miejsce gdzie moje problemy i pytania są wartościowe. Można powiedzieć że Artistic Research to moja nisza. Niedawno w Łodzi powstała też pracownia eseju filmowego prowadzona przez Kubę Mikurdę i Stanisława Liguzińskiego, która takim gagatkom jak ja pasuje jak ulał. Można o eseju filmowym przeczytać w moim poprzednim tekście z serii “Sopot Polem Badawczym”.
Nie każdy researcher jest flaneurem i nie każdy flaneur jest autorem. Dyscyplina Badania Artystycznego jest szalenie szeroka i stąd też niekiedy kontrowersyjna, jednak cieszy się zainteresowaniem kręgów akademickich, co oznacza chyba tylko tyle że stała się popularna. Podobno winien jest Kongres Boloński, który część budżetów badawczych przeznaczonych na edukację artystyczną przesunął w kategorię ogólną research i jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać programy które prowadziły artistic research.
Niedawno miałam przyjemność opowiadać o swoim projekcie Digital Nomads w trakcie konferencji Światowego Towarzystwa Socjologicznego (ISA) gdzie wypowiadali się badacze akademiccy w klasyczny sposób podejmujący kategorie badania, publikacji i edukacji. Jednak w mojej grupie badawczej – RC51 znajmującej się Socjocybernetyką – wiele było prezentacji z pogranicza dyscyplin, lub wręcz implementujących metody artystyczne. W moim przypadku były to elementy reportażu i zagadnienia anegdoty i narracji którą wprowadza dokumentacja filmowa – gdzie za przypadkiem lub zjawiskiem socjologicznym stoi konkretna reprezentacyjna historia. Przekonywałam że nowoczesne środki filmowe takie jak wertykalne filmy online, czy nawet esej filmowy pozwalają na pokazanie badania bez manipulacji emocjonalnej, rzetelnie i ze szczegółami. Film jest też świetnym przekazywaczem wniosku, lub zarysowywaczem tematu. Coraz częściej badacze sięgają bo usługi filmowców, a filmowcy biorą się za tematy naukowe.
Najczęstszy zarzut wobec artystycznych dociekań to uproszczenie, manipulacja, przeskakiwanie do konkluzji, ograniczenia formatu. Badawcze metody naukowe nie są jednak wolne od problemu skrótów myślowych czy nawet propagandy na co wśród socjologów ostatnio głównie przytaczane są przykłady uprzedzonych algorytmów, czy kwestionowalne metody statystyczne.
W przypadku mojego badania w Sopocie problematyczna okazała się przedwczesna konkluzja. Problem Gestu. Podczas swojej rezydencji w Sopocie w Grudniu i przygotowań do niej, skupiałam się na konfrontacji w przestrzeni publicznej i analizowaniu czynników, które składają się na tę konfrontację. Celowo używam tu słowa konfrontacja, bo w świecie negocjacji opartej na równoważnej władzy obu stron, konfrontacja nie musi być konfliktem. Jest o tym świetna książka -swoją drogą artystki- Sary Schulman “Conflict is Not Abuse”, czyli “Konflikt to nie Przemoc” (niestety nie została przetłumaczona na język Polski). W swojej książce Schulman śledzi zasady opisywania i ustawiania stron w konfliktach i konfrontacjach, tak żę strony traktują elementy argumentacji jak atak. Może więc te elementy konfrontacji, które są walką o władzę, tak naprawdę mogłyby stanowić strategię wyrównawczą?
Najbardziej interesuje mnie punkt starcia – miejsca w czasie, gdzie niewypowiedziane historie stają się przyczynkiem do próby porozumienia, gdy znajdują swój wyraz w geście. Stres, spokój, nastrój, osobista historia- te rzeczy wyrażają się w ciele. Jak zachowują się ciała w tłumie, gdzie bez ustawki, zachodzi podstawowy podział na dwa? Nienaturalna i drastyczna antagonizacja?
W założeniach teoretycznych projektu wymyśliłam sobie ten gest konfrontacji jako coś fizycznego, możliwego do sfilmowania, lub nawet odtworzenia. I tu pojawił się problem-właściwie naukowy. Badanie i hipoteza nie były ze sobą do końca zbieżne. Wyobrażałam sobie, żę przyjadę do Sopotu i po rozmowach z mieszkańcami dotrę do wyraźnych zapisów choreografii – gestu który jest znakiem rozpoznawczym uniku lub konfrontacji. Jakieś zabezpieczone okna, płoty, przechodzenie na drugą stronę ulicy – to wszystko co znalazłam. Mapa ludzkiego gestu nie jest taka łatwa do rozszyfrowania – nie daje się zamknąć w anegdocie. Jest szalenie zindywidualizowana i jednak rozpręża się w mikro decyzjach. Kończy się często na przewróceniu oczami, albo machnięciu ręką. Być może ten mój upragniony gest to coś nie-fizycznego, raczej element protokołu, coś co łatwiej opisać słowami niż pokazać?
Czy można by zbadać ścieżki jakimi chodzą mieszkańcy żeby uniknąć turystów? To pytanie badawcze Waéla el Allouche, również biorącego udział w Innych Rytmach artysty z Holandii, który jest designerem i lepiej zna się na danych niż ja. Dla mnie najważniejszy był niuans, no i cóż – moja spekulacja artystyczna nie może w tym wypadku oprzeć się na niczym dosłownym. Być może dotrę do wyraźnych gestów w trakcie warsztatów z mieszkańcami, które odbędą się 15 i 16 maja.
Tymczasem moja obsesja na punkcie gestu to czysto teoretyczne założenie. André Lepecki w swojej książce “Exhausting Dance” opisuje jak powstała choreografia. Tańczący Król -Ludwik XIV zamówił zapis swoich ulubionych tańców. W tym samym czasie powstawały też zapisy manier i gestów których można było używać na dworach. Ten zapis stał się początkiem Choreografii, ale od początku dotyczył władzy, klasy, oraz ustroju społecznego. Pewne gesty zarezerwowane były tylko dla niektórych. Bardzo interesuje mnie jak ta relacja władzy – różnych władz i sporów może zostać odszyfrowana w tak złożonych okolicznościach jak Polskie miasto turystyczne na początku XXI wieku, ale oczywiście sieć znaczeń i kodów jest właściwie nie do rozwikłania. Tym co pomaga w mapowaniu intencji i zwyczajów w języku sopockich gestów, są pytania o motywacje i obserwacja.
Moim założeniem jako eseistki jest to, że archiwum czyli dokumentacja mojego projektu, czyli eseistyka którą uprawiam zarówno w filmie jak i na piśmie, pozwoli na otworzenie procesu dociekań na widza. Metoda otwartego archiwum to konik mojego profesora – wspaniałego filmowca i nauczyciela Eyala Sivana. Świadoma i dobrze opisana subiektywność to według niego największa siła artysty-badacza. Jeśli nie potrafimy spojrzeć na swój proces to nie jesteśmy w stanie zaoferować także wiedzy. Co więcej niekiedy archiwum jest warte więcej niż sama praca artystyczna, ponieważ to archiwum jest wehikułem pełnej wiedzy.
Drugim obok subiektywności składnikiem dobrego badania artystycznego jest według mnie także jego cel – tzn przez powiązanie z nauką wydaje mi się istotne czemu do czegoś dochodzę. W Projekcie Inne Rytmy ważne jest dla mnie i kuratorki -Wery Morawiec, to jak można mówić o rewolucjach bez przemocy – spekulujemy nad językiem komunikacji, gestem lub nowym spojrzeniu na innego. To również cel który przyświeca badaniu nad choreografiami społecznymi które prowadzę dzięki Innym Rytmom także w Sopocie. Choreografie społeczne mają być archiwum historii, gestów i konfliktów z różnych miejsc na świecie podejmujące różne problemy konfrontacji. Zawsze staram się wyłapać sposób w jaki ludzie właśnie umieją się ze sobą zgodzić lub jakie metody wykorzystują by zaznaczyć swoje terytorium, obejść jakieś zasady lub zaznaczyć swoją rację lub krzywdę. Chciałabym żeby moje obserwacje pomagały też w tropieniu skupisk rzeczywistej, niekiedy ukrytej władzy czy nierówności jednych nad drugimi – żeby przybliżyły i nazwały negocjację która odbywa się między stronami. Negocjacja to zresztą wielki temat na XXI wiek – czas kiedy coraz wyraźniej widać jakie struktury władzy przyczyniają się do rosnących nierówności i katastrofy klimatycznej.
W tym roku wybija nam również 150 lecie Komuny Paryskiej. W cudownym filmie Petera Watkinsa “La Commune (Paris, 1871)” z 1999 roku, w członków komuny wcielają się współcześni Paryżanie i mówią o tych samych problemach, które można by przypisać rewolucjonistom sprzed ponad stu lat. Klęska Komuny Paryskiej to właśnie klęska negocjacji i pertraktacji próbujących wynaleźć na szybko nowy porządek rewolucjonistów wobec oporu starej i skorumpowanej, ale przez zasklepienie w czasie – monolitycznej władzy. W 1871 roku ta negocjacja nie była realna. Czy jest tak też teraz?
Teraz gdy przez pandemię negocjujemy od nowa zasady zachowania w miejscu publicznym, gdy widzimy jak łatwo zmienić zasady obowiązujące w państwie, a nawet jego ustrój, warto porozmawiać o tym czym jest gest pojednania, gest sprzeciwu, ale przede wszystkim czym jest język porozumienia w momencie prawdziwego konfliktu.
Rachael Rakes- pisarka, redaktorka i kuratorka powiedziała kiedyś że każdy powinien mieć doświadczenie w mieszkaniu we wspólnocie anarchistycznej, aby móc dowiedzieć się jak naprawdę działamy na innych i kiedy odpuścić a kiedy dyskutować. Jako osoba mieszkająca z dziesięcioma innymi osobami muszę przyznać jej rację. Po pięciu latach dzielenia kuchni łazienki z ludźmi z całego świata i rozmaitymi korzeniami i zwyczajami, muszę powiedzieć że da się szanować kogoś kto notorycznie nie myje po sobie naczyń, bo ta sama osoba może podlać mi kwiatki jak jestem na wakacjach i śpiewa najładniej pod prysznicem. Awantury i wyprowadzki to strata energii, którą można oszczędzić przez odrobinę konsensusu. Z drugiej strony – Holandia gdzie obecnie mieszkam – królestwo negocjacji, udowadnia że daleko posunięty stosunek wymiany usług nie pozwala na prawdziwą konfrontację. W kraju o mitologii sąsiedzkiej pomocy w wyrywaniu ziemi morzu i wszechobecnej technologii i innowacji jako podstawowych wartości humanistycznych, tolerancji jako podstawowej wartości społecznej – niestety sporo jest też przysłoniętych fasadą tolerancji uprzedzeń. Tolerancja często kończy się też tam gdzie kończy się szeroko pojęty interes społeczny. O tym gdzie ten interes społeczny leży wciąż decydują ci którzy stoją u władzy. Progresywni holendrzy odwołują się do mitologii Provo i ruchów społecznych z lat 60tych i 70tych, jak np olbrzymi ruch squatterski – czyli Krak! Obydwa ruchy były zainicjowane i wspierane przez grupy artystyczne.
Wróćmy do włóczykija. W czym może się przydać ten wędrujący umysł?
Według mojej bańki artystów i aktywistów nasza siła tkwi w kolektywnym i awangardowym, interdyscyplinarnym podejściu do badanej rzeczywistości.
Już w 1907 roku Henri Bergson postrzegał intelekt jako aparat – maszyna którą porównywał do kinematografu. Bergsonowska teoria myślenia jako przepuszczanie przez soczewkę – maszynę wytwarzającą znaczenia – podkreśla też znaczenie montażu. Intelekt jest więc zapośredniczony w narzędziu, myślenie jest zapośredniczone w narzędziu. Celem badania jest zbliżenie się do rzeczywistości, która jednak zawsze będzie przepuszczone przez aparat.
Jednak sam Bergson interesował się, na przykład- hipnozą. Wiele wspaniałych teorii naukowych prócz narzędzia zawdzięcza swój geniusz inspiracji- wyobraźni i porównaniu – wolności myśli i właśnie jej wielkopowierzchniowości, horyzontalności, objętości i wielowątkowości. Zdolność do przemierzania umysłem wielkich formatów to coś co odróżnia myślicieli i artystów od akademików. Niedawno spacerowałam w pięknej, modernistycznej dzielnicy Amsterdamu -Slotervaart – rozpostartej wokół sztucznego jeziora, betonowego projektu z lat 60tych, razem z artystką i akademiczką – Adrianą Knouf. Rozmawiałyśmy o umiejętności powierzchniowego, horyzontalnego ale także wertykalnego myślenia i o pojęciu archiwum. Zauważyłyśmy obie, że młodsze od nas pokolenie nie ma problemu z żonglowaniem umiejętnościami – nie poddają się reżimowi specjalizacji i potrafią być dobrzy w wielu dyscyplinach. Bycie artystą interdyscyplinarnym nie jest już niczym specjalnym- jest wręcz normą. Zmiana zawodu lub wykonywanie kilku zajęć na raz nie jest też już obarczone żadną stygmą. I co za tym idzie można być prawdziwym wędrowcem – zwiedzać dyscypliny krążąc wokół ulubionego tematu. Adriana jest amerykanką – i jest naukowczynią – do niedawna wykładała na uniwersytetach ucząc teorii mediów, xenologii, ale mając także wiedzę w zakresie programowania, oraz klasyczne wykształcenie jako naukowczyni (Caltech, MIT). Jest twórczynią projektu Tranxxenolab, gdzie podejmuje tematykę feministycznych przyszłości z punktu widzenia technologii i nauki. Teraz zajmuje się hipotezą modyfikacji genetycznej, której sama jako naukowiec nie może przeprowadzić bez zaawansowanego laboratorium. Jednak jej myśli krążą wokół posągów hermafrodytów w starożytnej Grecji. Zakres wiedzy tej kobiety jest niebywały ale to czym jej umysł zajmuje się z przyjemnością i finezją, jest jak wiersz o świecie. Dzięki niej coś co nie miałoby szansy nigdy zaistnieć może zostanie wymyślone, nazwane i opisane.