Proces, Forma, Metoda, czyli artistic research in film.
Sopot take One. Pożegnanie z immunitetem.
Od samego początku moja rezydencja w Sopocie jest intensywna. Jak tylko zdążyłam się osadzić na stancji (czyli we wspaniałym Lukluku, w Górnym Sopocie), napisałam scenariusz rezydencji i zobowiązałam się do wykonania eseju filmowego opartego na wywiadach i przeprowadzenia i zapisu kilkudziesięciu refleksji. Już pierwszy wywiad, z pisarką Magdaleną Grzebałkowską, wytrwałą obserwatorką jacuzzi, fechmistrzynią słowa i pięknie-widzącą osobą, zaraził mnie trudną miłością do Sopotu. Nieliczne, ze względu na pandemię, ale doskonałe spacery i rozmowy z mieszkańcami, a także wizyta na miejskich grupach dyskusji online potwierdziły moje przypuszczenia. Ja nie muszę Sopocianom podstawiać zwierciadła – oni się świetnie sami widzą. I to z jaką wnikliwością i nie bez czułości. Nie ma tu dla mnie roboty jako przedstawicielki polskiej szkoły dokumentu, która przyglądając się bohaterowi odkryje przed światem prawdę o kondycji ludzkiej. I całe szczęście – już dawno powiedziałam do widzenia uprzywilejowanej pozycji wieszcza oraz szkółce i jestem teraz – Filmową Eseistką.
Esej Filmowy
Choć esej filmowy uprawiam już od jakiegoś czasu, to nie chcę rościć sobie pretensji do bycia specem od definiowania tego ciekawego gatunku. Mogę o nim opowiedzieć z perspektywy badacza, ale także w jakimś sensie programera pokazów filmowych, które organizowałam w Amsterdamie, ale także i w zeszłym roku w Gdańsku na zaproszenie CSW Łaźnia. Interesują mnie nowe gatunki w kinie eksperymentalnym i artystycznym, choć jak dotąd specjalizowałam się tylko w pod-gatunku jakim jest esej personalny, z którego prowadziłam warsztaty dla studentów projektowania w Mannheim. Zajmowały mnie takie pytania jak: Czym jest personalne archiwum? Jak wyrażamy własny głos i styl artystyczny? Jak możemy wychwycić oryginalne estetyki i narracje bazując na materiale zebranym metodami intuicyjnymi i artystycznymi? W jaki sposób montaż filmowy jest odzwierciedleniem naszego myślenia?
Pracując w Sopocie nie chciałam sobie jednak pozwalać na zbytnią poufałość- jestem przecież trochę stąd. Pozycja outsiderki pochłoniętej swoim wewnętrznym światem, której monolog intymnie przybliża do siebie światy artysty i widza – mi tu nie przystoji. Wiedziałam że moja sopocka twórczość musi być trochę bardziej konkretna i zaczepiona w stanie na dziś (tu odwołuję Państwa do tekstu „Sopot polem badawczym cz. 1”).
Uciekłam się więc o pomoc do specjalisty- Stanisława Liguzińskiego – kolegi z klasy z Akademii Filmowej w Amsterdamie, wybitnego filmoznawcy, ale też i wspaniałego programmera, między innymi festiwali Imagine i IFFR, a także naszych Nowych Horyzontów. Stanisław uczy też Eseistyki wraz z Kubą Mikurdą na PWSTiV w Łodzi i właśnie z eseju poprowadził warsztaty online, na które w ostatniej chwili udało mi się zapisać. Warsztaty nosiły tytuł “Back to the Future” i zgromadziły znajome twarze doktorantów i filmowych nerdów. Wraz ze Stanisławem i holenderską montażystką i artystką zamieszkałą w Londynie – Sabine Groenewegen, przez dwa tygodnie dłubaliśmy w archiwach i staraliśmy się pogłębić nasze układki o tę upragnioną przeze mnie formalną woltę – fantazję, wyobraźnię, na której kryzys, tak narzekają teraz humaniści.
Chris Marker i spekulanci.
Najbardziej kocham w eseju filmowym właśnie to, że nie ma w nim miejsca na przyznawanie sobie samemu racji i udawanie że tak nie jest. Klasyczny film dokumentalny to: Bohater, jego Świat, Problem i Morał. W eseju nie ma gotowych odpowiedzi a czasem nie ma nawet tezy. To badanie na żywo, które widza zaprasza do wspólnego rozważania. Badacz – artysta prowadzi widza przez świat skojarzeń, obrazów, nierzadko przeprowadzając nas tę samą ścieżką którą sam przeszedł. Ale filmowiec, jak sztukmistrz, zobowiązany jest też do tego żeby zadziwić, lub choćby rozśmieszyć.
Listę filmowych lektur z warsztatów oglądałyśmy razem z Werą Morawiec. Staszkowi i Sabine udało się świetnie pokazać sposób w jaki reżyser – artysta obrazu i dźwięku, potrafi zakpić z samej materii filmu lub zaprosić widza do wspólnego przymrużenia oka. Konwencja dokumentalna, czy archiwalna może być fikcyjna, jak np we wczesnym filmie Greenewaya “Vertical Features Remake”, który fabrykuje nie tylko nieistniejące sztuczne katalogi, ale jeszcze nuży widza dogłębną akademickością wywodu, który tak naprawdę jest wykładem współczesnej teorii estetycznej. Efekt, wierzcie lub nie, jest komiczny. Dopuszczalne są także poważniejsze machinacje w archiwum, które pozwalają na wytworzenie nowej tożsamości przy złożeniu nieoczywistych materiałów, jak “Handsworth Song” Black Audio Film Collective z 1986 roku, który historię Londyńskich riotów ulicznych na tle rasowym, otula szczelnie misterną siatką dźwięków i niepowiązanych referencji archiwalnych, które myląc tropy koniec końców opowiadają szczegółowo wiele historii, które razem składają się na przeżycie empatii i przekazują kawał wiedzy. Prawdziwym majstersztykiem są jednak genialne “Listy z Syberii” Chrisa Markera z 58 roku(!), który niczym kolonialny badacz jedzie na mityczną północ, jakby nikt tam przed nim nie dotarł, dokonując – także wielowątkowej i “niespójnej” pod względem formalnym archeologii, ale także wiwisekcji kultury zachodu. Zobaczyłyśmy też perełki prostych cięć, czyli “Girl chewing gum” Johna Smitha opartą całkowicie na dychotomii obraz-fonia i napięciu płynącym z aranżacji dźwięku, oraz piękną miniaturę o wyobraźni, najnowszy film zestawienia “Special Features” James N. Kienitz Wilkinsa z 2014 roku, w którym aranżacja dokumentalna jest wielką zmową do której zaprasza się widza, a scenariusz napisany jest tak kunsztownie, że otwiera nam kolejne wrota filmu przez obrazy wyłaniające się z samego tylko dialogu, bezpośrednio w wyobraźni widza.
To właśnie otwarcie tych wrót jest świętym graalem każdego artysty – sztukmistrza. Przewrotka, poczucie humoru, mrugnięcie okiem czy umowa, to według mnie główne formalne cechy eseju filmowego. Pozwalają widzowi przejść przez rozważanie razem z reżyserem w najlepszej komitywie, jako partnerzy, niekiedy sparingowi, ale na koleżeńskiej stopie.
Metoda Badawcza
Mój esej sopocki nie miał się różnić wiele od prac które tworzyłam wcześniej. Miał być to eksperymentalny film dokumentalny oparty na rozmowie z mieszkańcami i okraszony obrazami architektury, którą obsesyjnie uznaję za przejaw sociocybernetycznej natury relacji społecznych. Jednak praca nad spekulacyjnym esejem w ramach warsztatów ze Stanisławem i Sabine tak pobudziła moją fantazję, że równolegle zaczęłam szukać materiału do mojej fikcji. Napisałam opowiadanie science fiction o Sopocie, z którego zaczął mi się wyłaniać drugi, zupełnie inny film. Na kilka dobrych dni zanurkowałam w archiwalne wydania “W imieniu Sopocian”- programu TVP który jak sądzę komentuje Sopocką rzeczywistość w imieniu tylko niektórych Sopocian. Zainteresowało mnie że kiedy wyciąć z programu wszystkie opinie zostają tylko ujęcia płotów, wykopów i ewentualnie zdjęcia lotnicze albo zdjęcia elewacji budynków. Był to fajny materiał do tworzenia fikcji, ale niestety minuta programu TVP kosztuje kilka tysięcy złotych, co jest dość kosztowne jak na ujęcia dziur w ziemi. Oczywiście będę próbowała dalej pozyskać dla siebie ten materiał, ale krótko mówiąc nie jest to format na pracę stworzoną w ramach krótkiej rezydencji.
Kiedy piszę te słowa wygląda na to że zrobię dwa eseje zamiast jednego, ale nie wykluczam że na wzór Chrisa Markera w jakiś sposób połączę te dwa wątki w jeden. Przez myśl przechodzi mi teraz bardzo fajny film Litwinki Anastazji Pirożenko, który miał niedawno premierę w holenderskiej telewizji. Anastazja stworzyła postać sowieckiej badaczki – pisarki, która w latach siedemdziesiątych odwiedza małe holenderskie miasteczko. Opowiadanie, czytane po rosyjsku, uzupełnia sceny z tego jak miasto wygląda dzisiaj i wyznacza rytm filmu, badając czy sprawdziły się pewne założenia architektoniczne z lat siedemdziesiątych. By opowiedzieć historię miasteczka Anastazja stworzyła opowieść meta – o ideowej komunistce oceniającej potencjał nowego projektu.
Sopot oczywiście nie jest typowym małym miastem i jest tu całe mnóstwo wątków z których można by budować skomplikowaną narrację. Teraz, po przeczytaniu Bedekerów, wizycie w Muzeum Sopotu, rozmowach z mieszkańcami i prześledzeniu forów internetowych widzę, że musiałabym spędzić w Sopocie rok by wszystkim tym fascynującym tropom oddać sprawiedliwość w filmie. Moim zadaniem jako artystki jest jednak teraz znaleźć moją przewrotkę, zobaczyć co wyłoni się z moich czarodziejskich trików, i możliwie jak najserdeczniej zaprosić widza do wejrzenia w ten proces. Jak dobry eseista przeprowadzić go pod wirtualne ramię, ale bez maseczki, przez moje archiwum.