Julia i Weronika. Przygotowują razem, lecz na odległość projekt „Inne Rytmy”. Ma się on odbyć w Sopocie, lecz już teraz jego „rytm „ zaburzyła pandemia. Julia i Weronika udostępniają nam fragment swojej polsko – holenderskiej korespondencji. „Listy do domu” to wycinek 2020 roku, w którym wszystkie zdarzenia, plany, podsumowania i działania są splątane i współistniejące. Nie można wyróżnić osobnych przyczyn i skutków, wysnuć jedynie słusznych wniosków. Ściera się obraz dwóch przestrzeni : przestrzeń domu oddzielonego od reszty ( Polska), poszerzona o włażące Werze do dużego pokoju światy z internetu oraz całkowicie otwarta, odsłonięta publiczna przestrzeń Julki, ( Holandia ) gdzie wymogi kwarantanny zdominowane zostały przez ekonomię i skrajny indywidualizm.
Listy z domu do domu. Polsko-holenderskie notatki z pandemii.
STABILNOŚĆ I BEZPIECZEŃSTWO
NL
Halo Wero,
Dziś pierwszy raz w życiu, naprawdę nie pamiętam od kiedy, obejrzałam wystąpienie Polityka. Oglądałam z dwoma koleżankami, po holendersku, więc niewiele zrozumiałam. Mogłam się za to wczuć na poziomie widowiska. Niespodziewanie patrzenie na faceta w krawacie dało mi poczucie pewności i jasności. Nie był nawet z mojej frakcji, ale zdecydowanie, był to profesjonalista dzierżący ster. Świetnie przemawiał, wyraźnie, bezpretensjonalnym tonem. Interakcje z dziennikarzami, którzy zadawali pytania od prostych ludzi były dobrze wyreżyserowane.
Wszystko co dzieje się w pandemii zostało u nas podzielone na jakieś rozsądne terminy. Wiadomo już że ograniczenia zbiorowisk potrwają do końca sierpnia, więc można zrobić plan upadłości albo powypełniać wnioski. Pomniejsze decyzje podejmowane są na cztery tygodnie wprzód, nie dłużej, więc ważny jest stały kontakt z wyborcami. Konferencje premiera są odbywają się raz w tygodniu, przykuwają do kompa wszystkich, także międzynarodowych ekspatów, którzy zazwyczaj mają takie rzeczy w nosie. Wyłuszczane są aktualne obostrzenia, opisana jest pomoc dla poszczególnych grup społecznych i zawodowych. Info z frontu medycznego, edukacyjnego, ile pieniędzy jest przeznaczone na co – takie cotygodniowe streszczenia, w przekazie – zobaczcie – nie lenimy się i zależy nam na was.
Dziś było o tym, że 11 maja dzieci wracają do szkoły. Były słowa otuchy. A potem ekspertyza, głównie o tych dzieciach i nauczycielach. I super tłumaczka na język migowy. Tłumacze języka migowego to chyba polityczny cool factor teraz. Jestem zszokowana tym, ile poczucia bezpieczeństwa dał mi premier Rutte.
Chyba prawdę pisze Bogna Konior, że to co przeżywa teraz świat to Crisis of Governance.
PL
Halo Julo,
Dziś po raz pierwszy w moim życiu wydarzyły się dwie sprawy: nie odbywają się wybory a Polska spada w rankingu Freedom House do miejsca „niepełnej demokracji” zaledwie trochę prześcigając Węgry na tej niechlubnej skali. To jak w ciągu ostatnich prawie dwóch miesięcy zachowywali się politycy urzędujący na Wiejskiej pozostawię bez komentarza. Dosyć powstało już memów, wkręconych emocjonalnie odezw czy poważnych analiz. Tak jak i w całej strukturze naszego społeczeństwa po II Wojnie Światowej w miarę sprawnie działają u nas najmniejsze samorządowe jednostki, a politycy z małych gmin bardziej wydają się być przywódcami na poziomie, który opisujesz niż wytrawni gracze na wysokich stołkach.
Tak samo jest w innych sferach życia publicznego. Gdy systemowo niewydolne szpitale, czy straż pożarna utykają, to najmniejsi i najbiedniejsi pojedynczy obywatele organizują zrzutki, wysyłają obiady i szyją potrzebne części ubrań ochronnych. Podczas, gdy kadry dyskutują, Polki i Polacy z małych pokoików i mieszkanek na kredyt wysyłają po 50zł żeby wesprzeć bardziej potrzebujących: narodowe fundusze, państwowe służby, biednych bogatych, którzy muszą przecież radzić sobie z niecodziennym kryzysem! My w domkach radzimy sobie z codziennym kryzysem codziennie, więc spoko, jakbyście czegoś potrzebowali, dajcie znać. Polak Potrafi albo jak napisał Łukasz Najder: zrzutkizm.
Gdy czytam o Twoim (ich?) mitycznym premierze, jadącym na białym koniu poczucia bezpieczeństwa i sprawnego zarządzania kryzysem, to pierwszy raz w życiu jasno i mocno zdaję sobie sprawę, że boję się tych którzy są u władzy. Nie wiem co nam mówią, a czego nie. Żadne źródło informacji nie wydaje mi się do końca wiarygodne. To poczucie bezpieczeństwa, które mam, to skarb wyssany z mlekiem matki , która zawsze sobie poradzi( ła). To zasługa bycia w stabilnym związku, bycia sprawną fizycznie i intelektualnie, bycia w uprzywilejowanej pozycji mieszkanki wielkiego miasta, mającej zawsze w odwodzie perspektywę pracy, emigracji czy poproszenia o pomoc finansową rodzinę.
Ty odwołujesz się do Bogny Konior, ja zacytuję prof. Tadeusza Sławka: „to co teraz przeżywamy jako „publiczne”, bo przynależne do ludzi i polityków, już niedługo przestanie takie być – „zaczniemy żyć w sferze, która w coraz mniejszym stopniu będzie „publiczna”, bowiem coraz bardziej będzie prywatyzowana na użytek domorosłych (Polska, Węgry) autokratów z dyktatorskimi ambicjami. To będzie „ich” przestrzeń, w której będą mogli bezkarnie robić, co chcą, począwszy od ograniczania roli parlamentu i niszczenia konstytucji, aż po wjeżdżanie limuzynami na cmentarz zamknięty dla zwykłych obywateli pragnących dać wyraz pamięci o bliskich zmarłych. Powstanie więc dziwna hybryda rzeczywistości prywatno-publicznej, w której to, co „prywatne” (czyli należące do władzy) będzie miało wszelkie prawa, natomiast to, co „publiczne” będzie stawało się jedynie sferą zobowiązań i posłuszeństwa wobec poczynań władzy.” Cały tekst możesz tu obczaić.
ODPOWIEDZIALNOŚĆ
NL
Zaczęłam nosić maseczkę, którą uszyła mi Ola Micińska. Przejechałam w niej przez całe miasto, żeby spotkać się z Szymonem, który mieszka ze swoim chłopakiem na Noordzie, hen po drugiej stronie wody. Mapa pokierowała mnie z xxx , przez całe centrum, ale odpuściłam i weszłam w to. Myślałam że promy nie działają, bo dziś Święto Pamięci o Zmarłych w Czasie Drugiej Wojny Światowej i pojechałam w końcu zupełnie naokoło. Pędziłam na rowerze w pełnym słońcu, pod wiatr, w tej maseczce a ludzie się za mną oglądali z wyrzutem. Chyba jest dla nich obraźliwy taki widok – osoba w maseczce. Mam nadzieję, że udowadniam im, że jest zaraza i że naprawdę dzieje się coś złego nie będą mogli już udawać że wszystko jest okej, po prostu mamy odwilż od późnego kapitalizmu, cieszymy się życiem i siedzimy w słoneczku. Może wtedy się przestraszą, zaczną szanować życie starców i dostanę zasiłek, i będzie przewrót ekonomiczny, i będziemy wszyscy szczęśliwsi.
Parę dni temu przeszliśmy w maseczkach we trójkę z Jankiem i Marią do supermarketu, i jakiś facet się wyzłośliwiał wołając za nami “Ninja, Ninja”. Niech będzie, że jestem ninja, pędzę przez zatłoczone miasto w masce jak średniowieczny zwiastun zarazy, wytrzymuję spojrzenia i nie pozwalam zrelaksować się debilom.
PL
Zrelaksować? Ja czuję czasem, że nie zaserwowałabym im nic innego poza pogardą. Doprawdy, trudno o wyrozumiałe podejście do bliźniego w czasach, gdy brak pomyślunku i brak poczucia odpowiedzialności za wszystkich wyłazi „jak na dłoni” (a raczej jak na każdym zakręcie chodnika czy alejki sklepowej) . Zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy już na łące umajonej długimi weekendami, otoczeni turystami i nastolatkami z coraz bardziej buzującymi hormonami, ludzikami, którzy mogą chodzić na zewnątrz, ale do szkoły to już nie. To o czym piszesz, ta odmowa udawania, że nic się nie dzieje, to jest według mnie postawa- gwarant naszego bezpieczeństwa. To też gwarancja tak potrzebnej teraz zmiany na świecie.
Odpowiedzialność powinna rozciągnąć się nie tylko na ludzi, ale też na Tych spoza kontekstu. Na inne gatunki. Także na te, które nie poruszają się, ale rosną w głąb i wzwyż. Na piach, na wodę, na trzecie krajobrazy nieużytków w miastach i dzielnie walczące grzyby wyrastające tam, gdzie wybuchły bomby atomowe. Od razu słyszę Krzyśka Miękusa, jak w niedawnej rozmowie ze mną wspomniał o medico della peste, czyli o tych zamaskowanych w szpiczaste maski lekarzach, którzy po wsiach i miastach szukali chorych na dżumę, powodując w ludziach – oczywiście – jedynie chęć ucieczki, ukrycia się, co tym bardziej roznosiło zarazę. I tak właśnie zawsze kończy się moja chęć „pokazania tym głupkom jak bardzo są krótkowzroczni”: Grzęznę w historycznych i teoretycznych usprawiedliwieniach takiego stanu rzeczy, zastanawiam się nad tym, jak łagodzić u innych lęk przed nieznanym i jakich należałoby używać systemów informacji i obrazowania tych informacji, aby zamiast niechęci i unikania myślenia o zmianie, wywoływać u odbiorców nadzieję i chęć współdziałania.
BYCIE ZE SOBĄ
PL
Hej, ja tylko kilka słów. Mało mam czasu ostatnio, co brzmi niemalże jak policzek wymierzony wszystkim dziarskim internetowym aktywistkom i aktywistom kulturowym, nawołującym do uczestniczenia w darmowych sesjach medytacji, spotkaniach na zoomie, webinariach, zwiedzania muzeów i oglądania teatrów. Aha, no i oczywiście jeszcze wesołe ustępy znajomych i nieznajomych o tym, jak to teraz pysznie spędzają czas z dziećmi. Wierz mi lub nie: ja im właściwie wierzę. Jak patrzę na swoje dni, zwłaszcza godziny 9-20 w paśmie domowe przedszkole z oddziałem żłobkowym, to często łapię się na myśli, że : super! Dziś daliśmy radę. Był spacer, obiad ugotowany; Wykonałam jakieś nawet zadanie, czy „esperyment” z Felkiem ( zasiewanie owsa w słoikach).
Jednocześnie też, zupełnie szczerze sama się z siebie śmieję. Z tych wszystkich wysublimowanych rozrywek.
Każdy dzień jest niemożliwie długi, szczególnie godziny między 18 a 20 to dla mnie syzyfowa praca. To walka o zachowanie resztek godności i uniknięcia wpadnięcia w szał przy zachęcaniu synów do nieniszczenia mienia i poszanowania miru domowego. W tych nielicznych godzinach, które mogę z czystym sumieniem scedować na siebie (po odliczeniu godzin spędzonych na byciu z R i na czynnościach domowo-projektowo- rozrywkowych) pytam się siebie – jak Ci jest?
Wyobrażam sobie wtedy siebie – w gabinecie poradni w Sopocie, w której kiedyś pracowałam i patrzę na siebie, jak na kogoś kto właśnie przyszedł do psychologa. Siada w fotelu, otwiera usta, zamyka, kręci się. Czasami zaczyna od razu płakać, czasami mówi, że właściwie nie wie co myśli lub co ma powiedzieć. Dystans do swojej osoby zawsze mi pomagał. Widzę jak po pierwszych dwóch tygodniach ogłuszenia się, jakby fizycznego wyłączenia z analitycznego myślenia i zastanawiania się, co i jak na świecie się dzieje, wracam do mojej ulubionej spokojnej obserwacji. Bez początkowego gorączkowego co teraz robić?, bez ulotnej (już dziś to wiem) nadziei, że nastąpi rewolucja. Trwam i naprawdę widzę owoce tego trwania. Może dzieci to ułatwiają, bo to, co powiem dzisiaj jutro wprowadzą w czyn.
Myślę też o tym jak jednocześnie inny i taki sam jest ten czas w porównaniu z moim zeszłym rokiem, kiedy od marca do listopada byliśmy w podróży. Świat ruszał się za oknem i dawał pożywkę, inspiracje i dystrakcje. Teraz za oknem stały widok. Jak się okazuje też w swojej stabilności bardzo ożywiony.
Zauważam też, że mogę teraz rozmawiać ze sobą o wiele dłużej niż kiedyś. Może trwanie w miejscu, po tych szalonych eskapadach i napędzającym kołowrocie poprzednich lat, zdaje egzamin? A może po prostu, jak to się ładnie nazywa, dojrzałam emocjonalnie? To sprowadza też umiejętność rozmowy na bardzo intymnym poziomie z R, z Tobą, z przyjaciółkami. Wszystkie znasz z wydarzeń Innych Rytmów w Sopocie: z Anią Steller i Bogną Hall stoimy regularnie (bo w 1,5m odstępach!) na sopockich błoniach i obserwujemy mniejsze lub większe ruchy wokół. Trochę też zaklinamy przyszłość (btw: moja ukochana Tricia Hersey prowadząca Nap Ministry pisała w kwietniu o Octavii Butler i jej zasadach przewidywania przyszłości: jedną z podstawowych jest nieporzucanie nadziei). Z Ewą Pawlik z „Przekroju” już bardzo dawno temu obiecałyśmy sobie radykalną szczerość (coś jak braterstwo krwi, tylko bez noży i całej otoczki maczoistycznej). I w tym duchu prowadzimy wymianę opinii o naszych działaniach, związkach, decyzjach. Ta rozbudowana siatka rozmów skierowanych intra lub inter to moje plasterki (chyba właśnie Ty kiedyś tak powiedziałaś). A u Ciebie? Jak jest?
NL
Hola hej ho. Jak jest? U mnie wszystko odwołane, nie chodzę do swojej głupiej pracki-czynszówki. Brazylia odwołana, Gruzja odwołana, film dokumentalny przerwany. Zostały mi tylko bliżej nieokreślone życiowe wyzwania, wygórowane ambicje i rozbestwione horyzonty. Nie ma nic za oknem, w ogóle nie widzę na oczy. Mogę wszystko i nie mogę nic. Nie zostało mi nic a nic z konieczności. Skoro mogę wszystko, to muszę też sprostać własnym wymaganiom wobec siebie. Dzieją się straszne rzeczy. Moja głowa odgrywa na ripicie wszystkie głupie rzeczy które powiedziałam lub zrobiłam w ciągu ostatnich piętnastu lat. Jednocześnie twierdzi, że właśnie teraz jest czas żeby dokonać wszystkiego, co planowałam i jeszcze uzupełnić zaległości. Najlepiej zaraz, w tym miesiącu zanim skończą się nam oszczędności. Na szczęście mam moją terapię z ubezpieczenia.
Szczerze mówiąc teraz, kiedy tak strasznie tęsknię za Polską, że kupuję tylko w sklepie Krakus na Osdorpie, jem ogórkową na przemian ze szczawiową i pierogi na przemian z bigosem, to właśnie Terapia Za Darmo przypomina mi, że jestem w dobrym czasie w dobrym miejscu. Moja terapeutka na samym początku kwarantanny rozpoznała sytuację jako kryzysową i dzwoniła co tydzień. Teraz mamy zooma co dwa tygodnie. Ustaliłyśmy, że będę pracowała cztery godziny dziennie i codziennie miała „czas poza ekranem”. Poza tym dostałam listę rzeczy, które można robić dla przyjemności. Jest na niej kilkaset czynności. “Wyjście na obiad ze znajomym, Popisywanie się, Planowanie rodziny, Wspominanie momentów z dzieciństwa, Rozwiązywanie krzyżówki, Wyjazd w góry, Gra w bilard, Ubieranie się ładnie”. Ta lista jest jak absurdalna ruletka – zawsze coś wyskoczy, co wybija mnie z otępienia na zasadzie – o dobra to mogę zrobić i wyrywam się z blokady “Wszystko albo nic, stawka większa niż życie”.
Natomiast już absolutnym hitem ostatnich spotkań, jest pytanie o wewnętrznego krytyka. To ten głos złośliwy, który jest przekonany o mojej absolutnej klęsce i jednocześnie ma kompletnie nierealistyczne oczekiwania, nic mu się nie podoba itd. Super ego, czy jak go zwał. Terapeutka zaczęła mnie pytać o tę obecność ze szczegółami. Kim jest. Czy to mężczyzna, czy kobieta, czego chce, czego oczekuje? Jak tak narzeka, to co by w takim razie było dobre dla tego wewnętrznego krytyka? Czy da się go/ją w ogóle zaspokoić? Nie będę ci spoilować ale spójrz na swojego i popytaj znajomych. U nas każdy ma innego. Ja mam siebie w jakiejś wersji hiper, ale ludzie mają różnych. Jakichś dziadów faszystów, matki, ojców, zinternalizowane głosy, złośliwców, prześmiewców, albo w ogóle nie mają. Fascynujące.
W ogóle inni zdaje się mają niesamowite sny teraz. Moja siostra wysłała mi taki projekt “Rzeczpospolita snów”. Fajny. Ja swoich nie pamiętam i bardziej myślę o tych zapomnianych niepokojach jako czymś obecnym na jawie. Jak o takich ludkach żyjących w podłodze. Może dlatego, że na Netfliksie lecą filmy studio Ghibli i przypomniałam sobie Pożyczalskich. Wygląda na to, że w mojej głowie mieszkają jacyś ludzie z przeszłości. Można pokochać albo wykurzyć.
PIENIĄDZE
NL
Hej, a jak u Was z kasą? Przeżyjecie? Złożyłam papiery o zasiłek i chyba go dostanę. Myślę o tym, że mam szczęście, bo w ogóle mam taką opcje jak zasiłek. Ale widzę też, obserwując tych, którzy nie korzystają z takich rzeczy jak ubezpieczenie zdrowotne, zasiłek, nie mają zapłaconych podatków czy zapisu na mieszkanie socjalne, że matka jednak mnie dobrze wychowała i choć nie podołałam Polsce jako krajowi, gdzie mogę funkcjonować w systemie, to gdy dotarłam do kraju, gdzie system jest w miarę przejrzysty, stanęłam na wysokości zadania i jestem w miarę dorosłym człowiekiem. Gratuluję sobie, mamie, Polsce, że pokazała mi co to szara strefa. Holandii zaś, że podsunęła mi wszystkie kwitki do wypełnienia. Wypisanie wniosku o zasiłek zajęło mi piętnaście minut, bo wszystkie dokumenty miałam już gotowe (jako zawodowy wypełniacz wniosków). Potrzebne były dochody z ostatnich trzech lat, ja miałam stałe, wyciąg z konta, kody handlowe rejestru firmy. Poczułam dumę ze stałości mojego niskiego przychodu, tak jakbym mogła wreszcie wygłosić swoją ćwiczoną od lat pod prysznicem mowę oskarową. Dziękuję sobie za zachowanie w biedzie godności. Dziękuję grantodawcom że nie muszę odliczać VATu. Dziękuję mojej gównianej pracy, że utrzymywała mnie przy życiu. Ale przede wszystkim dziękuję systemowi społecznemu, że wreszcie mogę, podpisując własną krwią świadectwo swojej prekaryjnej żonglerki, odebrać upragniony, wyczekany zasiłeczek. Modlę się o Universal Basic Income jak Żydzi o Ziemię Obiecaną. Jestem emocjonalnie w Starym Testamencie.
PL
Jeśli Ty jesteś w Starym Testamencie, to ja w jakiejś niekończącej się powieści w odcinkach. Nie mam obecnie żadnych dochodów, zasiłeczek macierzyński się skończył, pod koniec maja mam spotkanie w ramach statusu bezrobotnej w Urzędzie Pracy. Mikro wsparcia przychodzą nieoczekiwanie, a większości przychodzą jako kuszące obietnice przyszłego bogactwa, jeśli teraz oddam mój (intelektualny) posag temu czy innemu projektowi. Wracając do historii literatury: właściwie wykonuję sporo pracy u podstaw, więc może jestem już w Pozytywizmie?
LĘKI i UPRZEDZENIA
NL
Cześć Wera. Jesteśmy w Pozytywizmie! Stanęłam na czele buntu w moim budynku i walczymy o kasacje czynszu, ale tak naprawdę łapiemy okazję żeby zabrać głos jako pracownicy kultury, osobiście a nie przez reprezentantów, głównie w sprawie lobbowania stawek czynszowych na poziomie zarobków, w ramach Doughnut Economy. Poznałam więcej wspaniałych osób na zoomie w ciągu ostatniego tygodnia, niż w ciągu ostatnich pięciu lat rejwów. Co swoją drogą głównie świadczy o jakości rejwów.
Co za chryja z tymi zamkniętymi lasami w Polsce! Trochę mnie to przeraża co musicie przeżywać w czterech ścianach. U nas wciąż świeci słońce wypalając mi dziurę w głowie. Jest psychodelicznie. Dwie osoby w moim budynku mają koronę, ale ja najbardziej na świecie boję się wyjść na ulicę coś załatwić. Na rowerze jeszcze przejadę, ale ludzie lezą jak bezpańskie krowy, gadają, plują, śliną na wszystkie strony. Jak przechodzę między ludźmi to wstrzymuję oddech, wracam z parku podduszona. Przy ładnej pogodzie nie ma litości – tłumy piknikowiczów. W zwolnionym tempie przyklejają się do mnie podświetlone słońcem drobinki ludzkiego bełkotu nafaszerowane Covidem. Jest jak na tym memie o facecie w szortach. Patrząc na tego faceta widzę to kolonialne, białe samozadowolenie i szlag mnie trafia. Boję się całym ciałem, patrząc na tych wygodnych, zdrowych przedstawicieli silnej klasy średniej jak pchają się w kolejce do dobrej piekarni. Te cholerne wąziutkie chodniczki Amsterdamskie są do xxx po prostu.
Myślałam, że jak wyjdę w nocy się przejść będzie lepiej, ale nie jest! Na początku robiłam takie epickie spacery z piwkiem i kolegą, ale teraz lęk paraliżuje mnie do tego stopnia, że ruszam się właściwie – tylko przed chatę na trawnik, pograć z Kamilą w kometkę.
U nas w domu po pierwszych, cyklicznych dołach nastał chyba jakiś spokój. Cofeeshopy sprzedają zioło z okienka. Po pierwszym lockdownie chyba zorientowano się, że użytkownicy rekreacyjni i zdrowotni nie wytrzymają, bo były kolejki na całą ulicę. Strasznie też pijemy. Ja upijam się jak licealistka, zachłannie i bez godności. Kaca o dziwo brak. Kamila i Maria zabrały się za robienie słuchowiska, bo AFK (Amsterdamse Fonds voor de Kunst) ogłosiło budżet awaryjny. Pierwszego dnia zgłoszeń było tyle, że postanowili bezprawnie zamknąć nabór i przyjęli całą pulę pierwszego dnia zamiast trzech miesięcy. Nie wszystkim nawet udało się wysłać zgłoszenie. Dziewczyny były bardzo zawiedzione. To skandal po prostu, żeby w Holandii takie świństwa za publiczne pieniądze. Ja za to konsekwentnie trwam w terapii i nie pracuję. Tak nie pracuję, że zabrałam się za koordynację rent stop, ale przynajmniej przestałam zajmować się sztuką. Na razie. Za dużo nerwów z tą sztuką.
PL
Hej Julka
Pamiętam czas zamknięcia lasów. To kolejne napiętrzenie polit-absurdu odbieram z przymrużeniem oczu. Nie można do lasu i na plażę? Ani do parku? Ani na plac zabaw? Nie ze mną te numery. Jasne dla mnie były i są wymogi noszenia maski na przestrzeniach o dużym zagęszczeniu osób. Zawsze tego przestrzegam. Oczywiste było dla mnie i jest noszenie rękawiczek. Oczywiście, można powstrzymywać się od piknikowania na plaży czy w lesie, ale nikt mi nie powie, że spacer tu czy tam jest szkodliwy. Ale wiesz, zauważyłam, że ludzie albo się czasowo przystosowali, albo faktycznie przestraszyli. Mało ich w lasach, na ulicach, wciąż mam wrażenie, że jest ich mniej wszędzie, a początkowe tygodnie kwietnia były najbardziej uprzejmymi dniami, jakie widziały tutejsze ulice. Ludzie schodzili sobie z drogi, omijali z porozumiewawczym skinieniem głowy, czekali w odstępach przed sklepami. Z moich osobistych lęków szybko przeszłam na lęki uogólnione. Nie mogłam (i nie mogę!) uwolnić się od myśli o tym, co przeżywają dzieci i dorośli mieszkające z kimś kto ich krzywdzi. Co przeżywają najbiedniejsi, dzieci, które jedyny ciepły posiłek jadły w szkole. Zwłaszcza, że znam te opowieści z pierwszej ręki, z mojej pracy z uzależnionymi. Rozlewam te moje myśli dalej. Co z dziewczynami i chłopakami zarabiającymi na ulicy, np w Ekwadorze czy Brazylii. Co z ludźmi w Indiach, którzy wyszli z zamkniętych nagle zakładów produkcyjnych i musieli na piechotę wracać do rodzinnych miejscowości? I wreszcie: co z nami wszystkimi, biedulkami, jak już naprawdę wszystkie te ropy zestokowane na bujających się wokół kontynentów tankowcach się rozleją?
I teraz przerażające konkluzje. Dwie:
Po pierwsze widzę jak bardzo Internet stał się moim oknem na świat, tak więc wciąż uciekam od tu i teraz, ( wolę problemy dalekich światów niż bliskich, dalekie jest nierozwiązywalne i niezależne ode mnie). Po raz kolejny doświadczam jak trudno w tym oknie, w zalewie płynących informacji coś dostrzec .
Po drugie – co robić, żeby trwale poprawić jakoś sytuację? Czy w ogóle jednostka może działać tak, żeby zmienić system? Raczej dopiero upadek systemu może zaprowadzić pożądane zmiany w życiu jednostki, jak widać po zmianie układów sił na świecie i w Polsce spowodowanej jedynie półtoramiesięcznym spadkiem produkcji i transportu.
- mówisz, że za dużo nerwów z tą sztuką: też tak to widzę. Ale czuję nieodpartą pokusę, żeby to oczywiste fizyczne wyparcie lęku włączyć jakoś w nasze prace dot. Innych Rytmów.
Na przykład niedostatek środków ochrony, brak zachowania dystansu, świadome ruchy pozorowane na wypadek pojawienia się represji, czyli maski wiszące pod brodą, udawanie, że przekracza się granicę na piechotę wracając z saksów, podczas gdy na pierwszej stacji benzynowej czeka już na grupy takich „indywidualnych” powrotów autokar (no co, szparagi same się nie zbiorą o_O).
SZCZĘŚCIE
PL
Przez ostatni tydzień i wcześniej właściwie też zaczynam widzieć dobre strony czasu lockdownu, i tego jak z niego wychodzimy. Oczywiście bez uogólnień społecznych czy narodowych. Po prostu życie dla mnie i mojej rodziny nabrało rytmu. Nabrało powolności, nie było to łatwe, ale chyba się udało. Lub udaje: łapiemy coraz dłuższe dni w promieniach słońca. Nie wiem, czy delfiny faktycznie wróciły do Wenecji, ale tu ptaki głośniej śpiewają a ulice wieczorami są ciche i zaczyna pachnieć bez. Może teraz łatwiej zwrócić na to uwagę, może ludzie rzeczywiście uznali, że nie ma po co być współczesnym flaneurem ryzykującym zakażenie się. Mi na pewno pomógł prosty zabieg siadania do komputera tylko, gdy mam sprawę lub na chwilę wieczorem, żeby zobaczyć co nowego na FB (coraz mniej nowego), lub jakie tam nowe memy serwuje MLH (coraz mniej śmieszne).
Nie mam już nawet, jak wiesz, smartfona, za sprawą Józka, który go potłukł do ostatecznego imentu. Stara nokia ma tę zaletę, że słabo się pisze na niej długie teksty i nie można wejść do Internetu. Śmiało mogę powiedzieć, że do nowej normalności przywiodły mnie samodzielnie narzucone restrykcje. Ile razy w poprzednich latach obiecywałam sobie, ze to zrobię – nie wiem. A teraz patrz: korzystając z narzuconych ograniczeń zewnętrznych wreszcie udało mi się wprowadzić skuteczną – a wiec zinternalizowaną i wewnątrz-sterowną – zmianę. Czy to nie ma posmaku syndromu sztokholmskiego lub chociaż suchego smaku kartezjańskiego rygoru? Może idąc tropem tego, o czym kiedyś rozmawiałyśmy, to pokłosie nieoswojonej traumy, która zalega w polskiej zbiorowej świadomości od czasów upańszczyźniania i kolonizatorskiej relacji pan-chłop, wcale nieodległej moralnie czy symbolicznie od obrazków z Afryki czy Indii? Muszę się ograniczyć i zabrać sobie coś żeby czuć się prawdziwie wolną.
Muszę? Nie! -Chcę. W tym upatruję osobiste poczucie szczęścia. Zabieram sobie i daję to czego potrzebuję. Ja mówię do siebie: mogę, robię, nie umiem, nie słucham, nieważne, kocham, myślę, widzę. Nie wiem, jak to ująć inaczej. Wychodzę do ogrodu, słychać ptaki i dzieci. Wiem już, że poza mną nie wydarzy się nic, pandemia nie przyniesie wielkich rewolucji, natura ludzka pozostanie bez zmian, nie będzie za mojego życia wielkiego wybuchu ani tryumfalnych werbli solidarności ponad ekonomicznymi podziałami. Nie będzie kulminacji, po prostu wstanę jutro i zrobię śniadanie. Nic więcej, co potem nie wiem, co przedtem nieważne. Przynajmniej teraz jak stawiam tę kropkę.
NL
Przez ostatni tydzień zastygłam w bezruchu. Oglądałam Netflix i knułam rewolucję. Mam nadzieję że nie dostanę od tego raka. Dziś stwierdziłam, że dość tego i pojechałam na rowerze odwiedzić Jaspera, mojego przyjaciela, z którym parę lat temu robiłam film o jego projekcie Love Space. Jasper postanowił wtedy wybudować świątynie miłości w lesie pod Amsterdamem. Zajmuje się poliamorią, permakulturą, opieką, rytuałem, ekologią i takimi rzeczami, ale jednocześnie, co zaskakujące, w ogóle nie jest obciachowcem. Ma teraz studio w takiej hipisowskiej wiosce Ruigoord, między Amsterdamem a Haarlemem. Rozmawialiśmy o tym, że wreszcie czujemy spokój, że ten pęd i wyrabianie normy były czymś strasznym. O pisaniu i o tym, że tę upragnioną nienormalność można osiągnąć samemu. Że ten czas pokazuje nam, jak bardzo jesteśmy panami swojego losu. I o mądrości rdzennych kultur, rytmice czasu i hałasie. W Ruuigoord pachnie czekoladą z pobliskiej fabryki, a krajobraz, jak wszędzie w Beneluxie, dominują bryły zakładów przemysłowych. Słychać szum pobliskich autostrad, natura jest zasadzona i udostępniona, ale wciąż piękna. Nad polami rzepaku przelatują dostojne japońskie czaple siwe. W ogródku Jaspera mieszka koń, który przyjaźni się z kozą.
Jechałam z powrotem pędem, żeby zdążyć przed zachodem słońca i na śpiewanie polskich przebojów z okazji urodzin Janka. W parku przy pobliskim polu golfowym dwójka przyjaciół wracała z grzybowego tripa. Mieli jasne oczy, zrelaksowane twarze.
Zrobiłam dziś 50 kilometrów. Właściwie tylko jeżdżenie na rowerze ratuje mnie przed kompletną nerdozą. Inaczej ciągle jestem na telefonie i chwytam zeitgeist do bólu, jak najszybciej się da, żeby coś zmienić, żeby nie dopuścić do głupiego łatania, żeby nie wracać do tego co było. Właściwie to co jest teraz to chyba szczęście.
- Jest wtorek 11 maja: czekam na dziennikarza, który zrobi ze mną wywiad na temat Rent Fight. WYGRYWAMY! W środę nasz wniosek o 50% obniżkę czynszu dla artystów w budynkach należących do Gemeente (do miasta) trafi na obrady rady miasta.
PL / NL Notes from Pandemic from Julia Sokolnicka on Vimeo.
————————————————–
Weronika Morawiec, 1985 urodzona w Katowicach, mieszkająca od prawie 30 lat w Sopocie lub okolicach.
Z wykształcenia psycholożka i specjalistka terapii uzależnień, od 2018 pracuje przy projektach artystycznych i wychowuje dwójkę synów.
Jest częścią kolektywu NOKS, z którym pracowała przy konferecji i warsztatach Light As A Creative Tool w Gdańsku oraz przy projektach międzynarodowych związanych ze sztuką mediów i light art: ON Public Gallery, warsztatach i pokazach, wystawie Sightlines w Tunisie.
Od grudnia 2019 roku współpracuje z Julią Sokolnicką, Waelem El Allouche i innymi artystami przy okazji projektu INNE RYTMY. Była uczestniczką programu Curatorial Intensive podczas Lagos Biennial of Contemporary Art w Nigerii. Współpracuje z galeriami Tunis Central oraz Selma Feriani Gallery.
Julia Sokolnicka – Urodzona w Warszawie w 1983 roku. Jest reżyserką filmów dokumentalnych i eksperymentalnych oraz koordynatorką interdyscyplinarnych projektów badawczych. Studiowała Filozofię na UW i reżyserię filmową w WRITV w Katowicach. Była też związana z Warszawską szkołą Wajdy. Przez wiele lat pracowała jako dziennikarka i kostiumograf. W 2014 roku przeprowadziła się do Amsterdamu, gdzie rozpoczęła trans-dyscyplinarną praktykę artystyczną. Od dyplomu Artistic Research in Film na Niderlandzkiej Akademii Filmowej, współpracuje z Holenderskimi instytucjami kultury jako badaczka i archiwistka. W swoich autorskich projektach zajmuje się choreografiami społecznymi, problematyką negocjacji, protokołu, nowymi narracjami filmowymi i nawigacją dużych archiwów audiowizualnych. Jest współzałożycielką kolektywu Physical People oraz Researcher’s Office i Proffesional Standards Network for Artiststs. Jest także pomysłodawczynią i koordynatorką programu Hearth poświęconego nowym kierunkom w kinie tworzonym w kontekście researchu.