„Kiedy dziecko było dzieckiem, chodziło machając rękoma. Chciało, aby strumyk był rzeką, rzeka żywiołem…a ta sadzawka, żeby była morzem. Kiedy dziecko było dzieckiem, nie wiedziało, że jest dzieckiem. Wszystko było pełne życia i całe życie było nim. Kiedy dziecko było dzieckiem, nie miało zdania na żaden temat. Nie miało nawyków.“
Wim Wenders „Niebo nad Berlinem“.
Mój umysł „myśli“ obrazem. Niełatwo jest znaleźć syntezę dla czasu pełnego chaosu, sprzeczności i globalnego zagubienia. Jednak pewne refleksje dźwięczą mi bardziej niż inne i sugestywnie dają znać o sobie. Paradoksalnie, czas pandemii okazał się dla mnie błogosławieństwem. Jakbym znalazła się na styku dwóch różnych światów. Tego, który właśnie się zatrzymał i tego, który istnieje głęboko w pamięci serca, czasu dzieciństwa i melancholii. Stało się to za sprawą wszechogarniającej ciszy, która wypełniła miasto, a tym samym mój umysł. Zmysły zresetowały się do swojej pierwotnej efektywności, jak po głodówce, gdy najprostsze potrawy smakują jak rozkosz. Intensywnie poczułam zapachy, bo już od wielu wiosen kwiecień nie pachniał tak namiętnie. Ten czas pozwolił mi być dzieckiem i być z dzieckiem. Okazało się, że niewiele potrzebujemy do szczęścia. Posiadamy wrażliwość, dzięki której sami tworzymy swoją własną rzeczywistość. Prozaiczna tęsknota do bliskich, kochanych ludzi oraz prostych codziennych czynności, niedostępnych w tym momencie, okazała się być twórczą siłą napędową. Uzmysłowiła, jak bardzo ludzie są dla mnie ważni i na moje szczęście potwierdziła, jak nie najgorzej mam ustawione priorytety. To w końcu czas, który mogę kreować według własnych nienaruszonych zasad, czas rozwoju i większej koncentracji, w którym pośpiech nie ma racji bytu. Może ktoś uzna mnie za dyletanta, może zbyt trywialnie i nonszalancko odnoszę się do zaistniałej sytuacji. Może wstyd się przyznać, ale w głębi serca cieszę się, że coś zatrzymało ten pokręcony świat.
To, co dociera do mnie przez pryzmat mediów jawi mi się jako niepojęta dla mnie, marna imaginacja. Widzę ludzi, którzy tańczą cudzy taniec. Oderwani od ziemi, z poplątanymi myślami. Odarci z poczucia bezpieczeństwa, odseparowani od własnych emocji. Nieporadnie próbują złapać sens, ale są już tak ograbieni z pierwotnej mocy intuicji, że przestali myśleć logicznie. W moim odczuciu czas pandemii to sprawdzian systemu wartości, czas, który zweryfikował ludzkie lęki i zachowania w całej swojej rozpiętości. Bezradność, bezbronność, naiwność, zbiorowa rozpacz. Nic nie wiemy.
My, dzieci cywilizacji zachodniej bardzo zapomnieliśmy o tym, że dla wielu istnień na świecie taki czas, gdy życie wisi na włosku to codzienność. Nie boli nas to, bo bezpośrednio nas nie dotyka. Teraz w obliczu „realnego“ zagrożenia wpadamy w popłoch i histerię. Trudno nam zaakceptować, że jednak są siły, których nie jesteśmy w stanie zatrzymać. Wypaczyliśmy nasze odczuwanie, zgasiliśmy pierwotny entuzjazm i zachwyt, odcedziliśmy zachowania, które nie przystają do dzisiejszej rzeczywistości, wyparliśmy naturalne zdolności przewidywania i myślenia symbolicznego. Nie smakujemy już tak żarliwie, bo w dobrobycie, w którym egzystujemy wszystko nam spowszedniało. W tym mentalnym zubożeniu jesteśmy coraz mniej odporni na prawa natury, którym nieuchronnie podlegamy, a przecież świat napędzają te same siły, które każą bić naszym sercom. Zapomnieliśmy, że śmierć jest też częścią życia…
Człowiek jest dla mnie ważny. Jest treścią moich prac, dla których nieustannie szukam formy. Jest opowieścią, która w nieskończoność mnie pociąga. Szukam inspiracji wokół siebie, w rzeczywistości. Często, obserwując ludzi, wnikam we własnych wyobrażeniach w tajemnice ich myśli i serc. Czasem czar pryska, gdy naprawdę się odezwą. Czar pryska również w takich momentach jak ten, w którym się znaleźliśmy. Jako ludzie jesteśmy wyposażeni w umiejętność doświadczania w jednym czasie doznań duchowych i zmysłowych, lecz dziś zapomnieliśmy jak z tego przywileju korzystać. Teraz w zamian potrafimy korzystać z internetu i jego niekończących się zasobów. Bombardujemy w mediach społecznościowych poradami, pomysłami na czasy zarazy, instruktażem na życie i przetrwanie. Edukacja, kultura, życie zawodowe, wszystko przeniosło się na ekran. Nie zachwycam się tym. Wykładami, edukacją wirtualną, wymyślaniem dzieciom zabaw i atrakcji, tak jakby same nie potrafiły wykreować swojej własnej rzeczywistości. Ten przytłaczający nadmiar sprawia, że głowa mi eksploduje. Odwracam się spektakularnie na poziomie myśli i ciała od tego pełnego bełkotu, wirtualnego świata. Wolę pełen zarazy i skazy real. On umiejscawia mnie na ziemi. Może jestem niepostępowa, bezpodstawnie uprzedzona, i na dodatek skrajnie nieodpowiedzialna, ale wolę zabrać Syna na łąkę, aby skosztował słońca, podłubał patykiem w piasku i porzucał kamieniami do rzeki, niż szukał rozwiązań i pomysłów na zabawę w wirtualnym świecie. Wolę, żeby obserwował jak maluję i nudził się towarzysząc mi przy pracy, bo wiem, że z tej „nudy“ tworzy się w jego głowie nowy, wspaniały świat. Nie pojmuję jak można na własne życzenia odzierać się z tak bezcennego, niespotykanego i pożądanego stanu „nudy”, stanu, który buduje życie, sprawia, że jest rozwojowe, kreatywne i niepowtarzalne.
Życzę ludziom na naszej planecie, aby pozostało im coś dobrego, choć mała refleksja; aby zapomnieli o wyścigu do „niewiadomoczego”; aby nauczyli się komunikować, w jakikolwiek sposób, byleby ta łączność budowała, a nie rujnowała; aby pozostawili po sobie nowy, lepszy świat; aby nie popadali w paranoje, lęki i fobie; aby przyczajone, utajone zagrożenie nie wtopiło się w dusze i ciała. Abyśmy nie pozostali dla siebie niewidzialni, bo – czy nam się to podoba czy nie – wszyscy żyjemy pod tym samym niebem…
Do mojego komentarza dołączam mini animację, którą stworzyłam „wespół w zespół” z moim Synem, Brunem. Jako obraz naszej „domowej edukacji”, a przede wszystkim cudownego czasu wspólnej zabawy. Bo z edukacją szkolną, niestety przez takie zabawy jesteśmy na bakier.
„Wszyscy żyjemy pod tym samym niebem“ to zapis naszych pogadanek matki i Syna na tematy ludzi i truposzy, globalnych duchowych problemów i wielkiego wybuchu. 🙂
Joanna Rusinek
Artystka wizualna, zajmuje się malarstwem, rysunkiem, plakatem, tworzy instalacje. Od 2009 roku w duecie z Filipem Kalkowskim tworzy grupę artystyczną „Wolny Związek Zawodowy“ oraz wspólną Pracownię / Galerię KIT w Sopocie. Od 2019 przestrzeń życiowo zawodową dzieli na Sopot oraz Berlin.