Szanowni Państwo,
Przedstawiam tekst nieidealny, niezbyt ekspercki, stanowiący zapis naszych (Y. Nishimury i moich) wrażeń i przemyśleń po spotkaniu, jakie miało miejsce w Sopocie w lutym tego roku. Ważną częścią tego spotkania była dyskusja i prezentacja idei w tymczasowej siedzibie Goyki 3 Art. Inkubatora. Tak jak i tamto wspólne działanie tak i ten wspólny tekst opatruję wyjaśnieniem: nie chcemy stawiać się w pozycji ekspertów, silić się na coś, czego nie umiemy. Chcemy opowiedzieć o swoich pomysłach i posłuchać opowieści płynących z Sopotu: jego historii, jego przemian, jego pozycji geopolitycznej i jego ludzi: tych zameldowanych i tych wpadających „na Monciak”. Chcemy – wspólnie z artystami wizualnymi Waelem Allouche i Julią Sokolnicką wejść w dialog z pewnym ważnym dla nas i dla sopocian wycinkiem rzeczywistości, zauważyć obecne tu rytuały społeczne i zaproponować otwartą interpretację społecznych ruchów, które nieznacznie i nieustępliwie wyznaczają nie tylko rytm zmian, ale i rytm życia. Aby ten projekt był żywy i w bliskiej relacji z tym, co w Sopocie A.D. 2020 istotne będziemy tak kierować przyszłymi działaniami, aby jak najczęściej wsłuchiwać się w głosy STĄD.
Dlatego zapraszam do wyrażania opinii, przesyłania pytań do mnie (nokscollective@gmail.com) lub odwiedzenia galerii i opisu wydarzenia na www.noks.info
Tekst powstał pierwotnie w j.angielskim dla publikacji w 28.roczniku EU Japan Fest Tokyo Committee, który będzie wydany w 2021r.
Rytm, który tworzy (nowy) rytm
Esej w dwóch częściach, podsumowanie wydarzenia INNE RYTMY: nonviolent revolutions
Yuki Nishimura
Weronika Morawiec
1.
Jak większość projektów artystycznych, i to nie miałoby miejsca, gdyby nie wspaniali ludzie – opowiadający nam Sopot, tworzący historię, żyjący pośród niej.
Z myślą o uhonorowaniu ludzi – mieszkańców i gości Sopotu podjęliśmy współpracę z Waelem el Allouche i Julią Sokolnicką, którzy zaangażowani są w różne działania o charakterze społeczno-politycznym, i zorganizowaliśmy – dzięki koordynacji Weroniki Morawiec – otwartą dyskusję panelową w lokalnym ośrodku kulturalno-artystycznym Goyki 3 Art Inkubator, w trakcie której wymienialiśmy się pomysłami i dzieliliśmy swoją fascynacją miejscem i jego historią. Julia i Wael mieli również wystawę swoich prac, a na koniec odwiedziliśmy miejsca istotne dla lokalnej pamięci, w tym archiwum miejskie Muzeum Sopotu z myślą o konceptualizacji przyszłych warsztatów służących lokalnej społeczności.
Wspólnie badaliśmy historię Sopotu – dawnego miasteczka rybackiego, które doświadczało kolejnych, nakładających się na siebie okresów okupacji, trafiając pod zarząd różnych państw, a nawet ciesząc się niekiedy prawem do samostanowienia. Można powiedzieć, że jego dzisiejszy charakter i tożsamość wyrastają z zachodzących na tym obszarze historycznych zmian, o czym świadczy aktualna pozycja Sopotu jako nadmorskiego kurortu wakacyjnego. Stan ciągłej metamorfozy Sopotu odzwierciedlony jest zarówno w architekturze, geografii, fenomenologii i filozofii tego miasta, jak i opowieściach byłych rybaków i lokalnych mieszkańców, których mieliśmy okazję poznać. Daje się tu wyczuć niemal animistyczną różnorodność, która stoi w sprzeczności z reputacją Polski jako kraju katolickiego i która bliższa jest celtyckiemu pogaństwu – znanemu w Polsce u jej zarania. Zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie możemy znaleźć ukryte opowieści, które nie zostały spisane i nie mają znaczenia na poziomie racjonalnym, a których istnienie jest wyczuwalne i nie daje spokoju.
W trakcie panelu głównym tematem był późny kapitalizm: jego niszczące skutki i odrętwienie, które wywołuje – zarówno na poziomie indywidualnym, jak i wspólnotowym. W przypadku Sopotu – położonego w pobliżu miejsc, w których miały miejsce główne przewroty w polskim społeczeństwie – odrętwienie to odnosić należy do duchologicznej melancholii. Przewroty te to rewolucja przemysłowa, inwazja jazzu w latach pięćdziesiątych i solidarnościowy ruch związkowy lat osiemdziesiątych, który położył kres komunistycznym rządom w Polsce. Wyrażaliśmy wątpliwości, czy w przyszłości możliwa jest bezkrwawa, rewolucyjna zmiana – Sopot to znany kurort wakacyjny. I jak mielibyśmy odzyskać utracone przeszłości, nie budząc dalszej wrogości i antagonizmu. Jak wrócić z wakacji od historii?
Rozmawialiśmy przy tym nie tylko o idei rewolucji kulturalnej, ale też o rozwoju kulturalnym z perspektywy edukacyjnej. W trakcie kolejnej wizyty w Sopocie planowane jest zorganizowanie serii otwartych warsztatów, które swoją kulminację znajdą w projekcie realizowanym przez mieszkańców Sopotu z moim udziałem jako performera. Pomysł polega na tym, żeby stworzyć chór śpiewaków występujących na łodziach na morzu, którzy przywoływać będą stare, niespisane wspomnienia głęboko wrośnięte w lokalną tożsamość Sopotu.
Moim zamiarem jest przedstawienie śpiewu jako narzędzia tworzenia pieśni pracy, ucieleśnienia głęboko tkwiącej świadomości rewolucji jazzowej, a także gestu ze strony rybaków, z których Sopot był kiedyś znany. Wykorzystując tradycje wspólnego śpiewania i jego związki z protestem społecznym, postrzegamy go jako akt tworzenia ruchów społecznych umożliwiający przełamanie rytmów dominujących przez stulecia i dopuszczenie rytmów nowych. Kontynuując kwestię rytmu; rozważę zjawisko echa, dźwięki rejestrowane w morskich głębinach i ich ucieleśnienia w naturze. Sopot otoczony jest wzniesieniami, które powodują, że wiatr wieje tu od morza przez cały rok. Zatoka w okolicach Sopotu jest ukształtowana w tak niezwykły sposób, że sama tworzy fale uderzające w jej własny brzeg.
W bardziej ogólnym sensie pociąga mnie koncepcja, że Sopot – przenikając przez głębię czasoprzestrzeni i wspólnotowego głosu – może stanowić swego rodzaju łącznik lub narzędzie o charakterze jednocześnie rewolucyjnym i codziennym. Mam nadzieję, że performance, o którym wspominałem, będzie w stanie okiełznać część tej energii na tyle, żeby udało nam się powrócić w scenografii Sopotu do tych sprzecznych i niepokojących rytmów i tożsamości. Chciałbym również napisać krótką formę literacką, która wydobyłaby na światło dzienne elementy praxis i poiesis związane z naszym projektem i zaangażowanymi weń ludźmi.
Tego ranka, pierwszego ranka od mojego przyjazdu – w nocy nie śpię zbyt dobrze, więc wstaję wcześniej niż zwykle, obca osoba w tym mieście – rytm już tu był. Był tu już wtedy, gdy pociąg stawał na stacji. Wypijam kawę i – ponieważ nie pamiętam, kiedy ostatnio tak wcześnie trzeba było wstać – orientuję się, że nie mam nic do roboty. Idę więc nad morze – kilka kroków od miejsca, gdzie nocuję.
Zaczynam się rozglądać i kilka sekund później znajduję na wodzie kilka łabędzi – niezwykły widok na morzu. Absorbują mnie bez reszty. Bezwiednie zaczynam się do nich zbliżać. Łabędzie ani drgną, chociaż jestem coraz bliżej. Wydaje się, że jest im dobrze, kiedy tak po prostu sobie siedzą – nieruchomo.
Nagle czuję się tak, jakby moje stopy zsynchronizowały się z rytmem, który słyszę od przyjazdu. Przyspieszam kroku, ponieważ zaczynam sobie wkręcać, że naprawdę tak się stało. Idę coraz szybciej. Orientuję się, że rytm mnie dogania, idzie za mną krok w krok. Gdy czuję już pełną świadomość swego ciała – poruszam nogami: lewa, prawa; ramionami: lewe, prawe – zdaję sobie sprawę, że poruszam się w tym samym tempie co rytm. Całkowicie mnie pochłonął. A teraz okazuje się, że stoję nad wodą, przed łabędziem. Rytm nie jest już tak głośny, ale wciąż go słychać. Wpatruję się w łabędzia, a on we mnie. Nie mogę się teraz cofnąć, więc mogę równie dobrze zadać pytanie. – To ty wybijasz ten rytm? Oczywiście łabędzie nie mówią, ale ten tu chyba uśmiechnął do mnie. – Czy to ja wybijam ten rytm? Czy to wy? A może to my? Albo: – Rytmie, czy to ty wybijasz rytm?
Y.N.
2.
Kilka tygodni temu siedzieliśmy na plaży w Sopocie z dwojgiem artystów z Amsterdamu (Polką i Tunezyjczykiem), młodym japońskim artystą z Berlina, moja siostrą i bratankiem, matką i dziewięćdziesięciotrzyletnią babcią. Dzień był zimny – jak to w lutym – ale fale Bałtyku miały jasną, szaro-błękitną barwę, a nieustający wiatr w pewnej chwili odsłonił nam słońce. Jedliśmy. Cieszyliśmy się z tego, że jest piasek i jest morze. Rozmawialiśmy i słuchaliśmy, jak babcia opowiada nam różne historie mieszaniną polskiego i rosyjskiego – z niewielkim tłumaczeniem na angielski.
W którymś momencie musiałam zadać sobie to pytanie. Jak to się stało, że jesteśmy tu razem przy jednym stole w ten wietrzny dzień nad Zatoką Gdańską w Polsce? Przecież na pewno nie chodzi tylko o fakt realizacji pierwszej części projektu INNE RYTMY: nonviolent revolutions. Na pewno już się kiedyś spotkaliśmy. Niektórzy wiele lat temu (ja i Julia Sokolnicka), niektórzy jeszcze przed narodzinami (jeśli zgodzimy się, że ruchy ludności na jakimś etapie głębokiej przeszłości doprowadziły do powstania narodów, grup i rodzin, z których pochodzę), a niektórzy kilka miesięcy temu (ja i Yuki Nishimura). Pytanie jednak wciąż nie dawało spokoju. Jak to się stało, że jesteśmy tu razem i mamy taki sam plan: spędzić razem czas, omówić kilka istotnych spraw, pośmiać się, poznać kogoś i posłuchać starych opowieści – w tym kilku całkiem zapomnianych?
Najlepsza odpowiedź, na jaką mnie stać, to taka, że ten projekt (i wszystko, co stało się wcześniej) dał nam okazję do poznania różnych perspektyw, do posłuchania i opowiedzenia, do odnalezienia swojego wewnętrznego rytmu i odnalezienia siebie w nim, a także do poznania historii miasta, rodziny i przewrotów społecznych, które w przestrzeni publicznej są obecne od wieków i kształtują codzienne życie i wspólne wspomnienia od tak dawna, że każdy z nas dźwiga już ze sobą pewien zestaw gestów, słów i gotowych opowieści.
Nie udałoby się sprecyzować tych myśli, gdyby nie obecność Yukiego Nishimury, który w kontekście kulturowym stanowi głos wysoce osobny. Jego uwagi i sposoby opisywania rzeczywistości i legend, które odnalazł w Sopocie, otwierają oczy na wiele różnych kwestii. Jak to jest, że mimo tych wszystkich lat spędzonych w Sopocie, dopiero teraz słyszę, że ktoś porównuje go do łona – przestrzeni miękkiej, gościnnej i troskliwej. Przestrzeni ukształtowanej przez ostatnie 100 lat historii – w której założono to miasto i która je kształtowała – gdzie miały miejsce gwałtowne przemiany polityczne. Metafora ta może również się odnosić do czasów wcześniejszych – do czasów tworzenia, gdy morze spotykało się z oporną linia brzegową lesistych wzgórz; do czasów, gdy niepowstrzymane, rytmiczne siły wody i wiatru powoli przekształcały surowy krajobraz w łagodne plaże, tak kochane teraz przez mieszkańców i gości.
W kontekście projektu i naszych dyskusji – nie tylko tych nieoficjalnych, przy stole, ale również w trakcie panelu dyskusyjnego w siedzibie Goyki3 Art. Inkubatora i podczas otwarcia wystawy w Sopot Centrum – pojawiło się kolejne pytanie mające źródło w dostrzegalnej gościnności i ciągłym rytmie codziennych, prozaicznych zmian w naszym otoczeniu: w ekosystemie, polityce lub porządku społecznym.
Gdzie mamy szukać szans na zmianę? Gdzie zaczynamy odkrywać rewolucyjny potencjał? Zwykle wszystkie antysystemowe ruchy społeczne kontestowały porządek historyczny i polityczny, odwołując się wprost do społecznych korzeni: prostych gestów, niemal ludowych opowieści, wykorzystywania przestrzeni i architektury miejskiej jako kanwy nowych idei. W Sopocie i w całym Trójmieście wciąż widzimy ludzi z różnych środowisk intelektualnych i społecznych, którzy gromadzą się, żeby walczyć o swoje sprawy, opierając się na silnym tu micie robotnika czerpiącego zyski ze swojego miejsca pracy i swoich narzędzi. (Ruch solidarnościowy, który narodził się w Stoczni Gdańskiej w latach osiemdziesiątych posługiwał się opornikiem jako narzędziem i symbolem). Wcześniej mieliśmy tu do czynienia z nielicznym, ale radosnym ruchem wolnych duchów, których łączyły festiwale jazzowe organizowane w Sopocie w latach pięćdziesiątych. Traktowały one przestrzeń miejską jako miejsce do tańca – scenę, gdzie pokazywano ludziom, jak można się zjednoczyć i domagać się szacunku dla swoich praw bez uciekania się do przemocy. Ta atmosfera ponownie powróciła w przestrzeń publiczną w latach dziewięćdziesiątych, gdy otwarto się na pierwszą falę gości przyjeżdżających do Sopotu nie tylko ze względu na piękne plaże, ale również kluby, w których kultura rave i techno i niezwykłe działania artystyczne zapraszały ludzi do zanurzenia się w nocne rytmy.
W tej perspektywie pomysł Yukiego, żeby działać na pojęciach przed-miejskich, na pojęciach symbolicznych i spirytualnych, które sięgają do rdzenia duchowych potrzeb człowieka i zwracają się ku morzu i wiatrowi, jako metaforom ciągle ewoluujących i zmieniających się źródeł niepowstrzymanych fal, jest jednocześnie prosty i głęboko refleksyjny.
Nie możemy się doczekać kolejnych spotkań i kolejnych aktów tworzenia z Yukim, Julią i Waelem. Nie tylko w sensie zawodowym, ale również jako ludzie, którzy po prostu chcą współdziałać, żeby doświadczać zmian w swojej percepcji i stwarzać nową jakość współpracy mającej źródło w synergii spontanicznych spotkań i słuchania z szacunkiem „innych” opowieści.
Być może się mylę, ale chyba nie aż tak bardzo. Tego rodzaju głębokie interakcje, dzielenie się emocjami i umożliwianie ludziom swobodnego wyrażania swoich myśli na temat tego, co jest ważne w codziennym życiu, są najistotniejszymi działaniami, które możemy obecnie podjąć w obliczu kryzysu ekologicznego, politycznego i zdrowotnego. Niech tak zaczną się nie-przemocowe rewolucje. Niech tak się zaczną działania, ponieważ „żeby robić rzeczy, trzeba robić rzeczy”*
Nie mówiąc o tym, że moja babcia nie może się doczekać spotkania z tymi sympatycznymi młodymi ludźmi, którzy ją rozumieją, nawet gdy śpiewa.
W.M.
- z wykładu Pawła Janickiego w centrum sztuki WRO