Uczył się w najlepszych szkołach, zainicjował wymianę transportem naftowym. Był doradcą finansowym, filantropem, ale też najbogatszym człowiekiem na świecie. Kolekcjonował sztukę i postanowił ją wspierać. Róbmy to samo.
Calouste Gulbenkian do Lizbony przyjechał w 1942 roku. Od czterech dekad miał już brytyjskie obywatelstwo, ale kiedy hitlerowcy zajęli Paryż, w którym mieszkał, Ormianin postanowił przenieść się do bezpiecznego neutralnie kraju, który na dodatek umożliwiłyby ewentualny wyjazd do Stanów Zjednoczonych.
Mówiono o nim „architekt biznesu”, w drugiej połowie XIX wieku odegrał kluczową rolę w otwarciu zasobów naftowych na Bliskim Wschodzie dla zachodnich firm – swoje pochodzenie, które wielu wydawało się przeszkodą, przekuł w zaletę łącząc Wschód z Zachodem. Studiował w Marsylii i Londynie, biznes zaczynał w Baku, ale nie miał łatwego życia: doświadczył dwóch wojen światowych, końca brytyjskiego Commonwealthu i cudem uniknął masakry Ormian, uciekając do Europy. Na początku XX wieku nie było bogatszego niż on – zarządzał 5 proc. światowej produkcji ropy. Pan Pięć Procent – bo tak z powodu bogactwa go nazywano – był doradcą finansowym i gospodarczym ambasad Turcji w Londynie i Paryżu, a później też dyrektorem Narodowego Banku Turcji.
Jego CV jest dosyć obszerne, ale nie wspomniałem o jednym: w natłoku obowiązków pasjonował się sztuką. Podróżując po wielu miejscach zbudował kolekcję, która liczyła ponad 6 tys. eksponatów z różnych zakątków świata – znalazły się w niej m.in. dzieła Rubensa, Van Dycka, Rembrandta, Renoira, Degasa czy Moneta.
Lizbona, w której Gulbenkian spędził ostatnie lata swojego życia, miała ogromne szczęście – 14 lat po śmierci, w 1969 roku zgodnie z jego testamentem otwarto tam Muzeum Calouste Gulbenkiana. Jakie ma to znaczenie dziś? Poza imponującą kolekcją, właśnie fundacja Gulbenkiana utworzyła pandemiczny fundusz na wsparcie Portugalczyków w dziedzinie zdrowia, nauki, społeczeństwa obywatelskiego, edukacji i kultury – po 1 mln na każdą z tych dziedzin. Zgłosić mogli się nawet ci, których projekty poza tym krajem nie doszły do skutku. Nie mieliby tego wsparcia gdyby nie to, że Gulbenkian wiedział, że sztuka się liczy, nie tylko dla niego, ale dla społeczeństwa. Nie zachęcam was do podejmowania nowych biznesów, ale zwracam uwagę, że stał się ważnym mecenasem, z którego warto brać przykład.
Przypomina się wypowiedź polskiego kompozytora, Antoniego Komasy-Łazarkiewicza, który – komentując wsparcie rządu niemieckiego dla artystów (50 mld euro) – napisał o świadomości tego, że kultura jest po prostu ważna: Angela Merkel wygłosiła w niemieckiej telewizji pierwsze w swojej 15-letniej kadencji orędzie do narodu. Już w trzecim zdaniu tego przemówienia padły słowa: teatr, kino, jako najważniejsze niezaspokojone potrzeby ludności skazanej na masową kwarantannę. Wśród najważniejszych sił politycznych w Niemczech panuje zgoda: branża kreatywna, przynosząca budżetowi zyski porównywalne z motoryzacją, jest dobrem narodowym, wymagającym natychmiastowej ochrony. Angela Merkel jest stałą bywalczynią berlińskich oper i filharmonii. Pewnych spraw nie trzeba jej tłumaczyć. Pewne hierarchie są dla niej w oczywisty sposób zrozumiałe.
Rząd niemiecki wie, że kultura jest nieodłącznym elementem krajobrazu państwa, więc w kryzysowym momencie wspiera ją 50 mld euro – dla jednej osoby przeznaczając minimum 5 tys. euro. Ale jak grzyby po deszczu podejmowane są inicjatywy oddolne, których przedstawiciele wiedzą, że solidarnie i razem muszą zadbać o własny interes. GEMA, niemiecka organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi w odniesieniu do dzieł muzycznych, uruchomiła fundusz dla piosenkarek i piosenkarzy o łącznej wartości 45 mln euro. Niemiecki odpowiednik ZAiKSu może być dobrym przykładem dla polskiej organizacji. Polska w ogóle powinna wyciągnąć lekcję w sprawie systemu wspierania kultury w Europie. Ta z sektora prywatnego również. Bo kiedy u nas trwa dyskusja o scenie koncertowej w i odwoływanych festiwalach, zainicjowana zainicjowana przez muno.pl, w Berlinie od kilku tygodni działa United We Stream – wsparcie scen klubowych, całkowicie wyłączonych z funkcjonowania w czasie pandemii. Wiadomo, że jak do klubu to najlepiej w Berlinie – codziennie przez kilka godzin na ekranach naszych komputerów możemy oglądać koncerty i sety DJskie z różnych berlińskich klubów. I oczywiście wesprzeć je datkami.
Ale jeśli liczyć przytomność środowisk to najszybciej zareagowali Hiszpanie, którzy w połowie marca zorganizowali Cuarentena Fest – „muzyczny festiwal streamingu w trudnych czasach” jak sami o sobie piszą. Przez niemal miesiąc zgromadzili ponad setkę artystów z krajów hiszpańskojęzycznych, którzy grali w swoich domach o różnych porach dnia i nocy, a widzowie na całym świecie mogli nie tylko poznać oryginalną muzykę z Półwyspu Iberyjskiego, ale i wesprzeć ich w formie cegiełek. Za ciosem poszli Francuzi – podczas wydarzenia Je reste à La Maison (fr. zostaję w domu) przez kilka dni wystąpiło kilkudziesięciu artystów, a organizatorzy podkręcali temperaturę zdjęciami typowymi dla okresu przedfestiwalowego: mapą terenu imprezy albo zdjęć rozbijanych namiotów. To, że stawiano je na dywanie w domu, dodało wydarzeniu uroku.
Szwecja na wsparcie wydarzeń kulturalnych przełożonych lub odwołanych w okresie marca i kwietnia przekazała 38 mln euro. Fińskie ministerstwo edukacji i kultury razem z kilkoma fundacjami stworzyło grant pomocowy w wysokości 1,5 miliona euro. Za to Czesi, jak zwykle z humorem uruchomili festiwal NIC2020 w ramach którego miłośnicy sztuki mogą kupić bilety na nieistniejące wydarzenia w miejscach w całym kraju. Dochody zostaną przeznaczone na wynagrodzenie artystów, inżynierów dźwięku, scenografów i innych pracowników sektora artystycznego. Ceny biletów? Od 20 czeskich koron do 5000 tys. jeśli interesuje was pakiet VIP.
Wróćmy jeszcze do Portugalii – akcja #entraemcena (port. wejdź na scenę/wesprzyj scenę) pokazuje jak jednoczy się biznes w celu wsparcia sztuki – wspiera ją kilka dziesiąt firm. – Dzisiaj jest ona najbardziej potrzebna – czytamy w oświadczeniu. W końcu pewnych spraw nie trzeba tłumaczyć, jak napisał Komasa-Łazarkiewicz.
Powstają też działania paneuropejskie: Obywatele dla Europy przyznają granty już od 500 euro, a Fundacja Kulturalna dofinansowuje projekty odnoszące się do idei solidarności. Można te ruchy wsparcia podzielić na dwa rodzaje – odgórne, kiedy rządy i władze państwowe przyznają środki potrzebującym albo te oddolne, kiedy indywidualni darczyńcy albo grupy uruchamiają procesy wsparcia.
Konieczność wspierania kultury w tak ciężkim czasie, ukazuje przekazywana w sieci anegdota o premierze Wielkiej Brytanii, której nie sposób zweryfikować. Oto bowiem przed wybuchem II wojny światowej Winston Churchill na spotkaniu z ministrami powiedział: „Starcie jest nieuniknione, pilnie potrzebujemy więcej pieniędzy na wojsko, musimy skądś wziąć te fundusze.” Na sugestię ministra wojny, żeby w takim razie obciąć wydatki na kulturę bez wahania odpowiedział: „Panowie, to o co my wobec tego walczymy?”
Co w tych działaniach jest najważniejsze? Znów: reakcja. Owszem, są w Europie rządy, które reagują szybciej niż Polski, są też firmy i obywatele, którzy nie czekają na wsparcie, ale sami je oferują, żeby wspierać kulturę. Ale może właśnie jesteśmy w momencie, w którym zaczyna kształtować się nowy post-pandemiczny mecenat, który wszelkiej maści zbiórki i akcje crowdfundingowe pokazuje w nowym świetle – nie jako działanie hobbystyczne czy okazjonalne, ale jako niezbędną konieczność, obowiązek obywatelski, dzięki któremu przetrwa sztuka i kultura, ale też branża, która ma znaczący wpływ na gospodarkę kontynentu.
W Polsce przyzwyczailiśmy się, że czekamy na reakcję rządzących, bo gros imprez i wydarzeń kulturalnych w kraju jest finansowane ze środków publicznych. Niech więc stan pandemii popchnie nas do rozwagą nad rolą mecenatu na przyszłe lata. Bo w natłoku codziennych biznesów i pracy, kultura pełni znaczącą rolę. I trzeba ją wspierać w tej ciężkiej chwili. Jak Gulbenkian. O którym po raz pierwszy dowiedziałem się nie z powodu jego transakcji biznesowych i przepastnego portfela, ale muzeum, które odwiedzam za każdym razem, gdy jestem w Lizbonie.
Jakub Knera
Na zdjęciu powyżej: Fundação Calouste Gulbenkian.