„Padam do stóp”, „błagam o możliwość zostania Pani wiernym sługą”, „czy mógłbym umyć Pani buty?”, z pewnym zaskoczeniem, co jakiś czas odkrywam tego typu wiadomości w folderze „inne” na instagramie, czy na facebooku. Najwyraźniej pewien typ mężczyzn, stykając się z moim wirtualnym wizerunkiem widzi we mnie kandydatkę na dominatrix, która lubi szpilkami deptać po męskich dłoniach, a następnie oddawać te szpilki do wyczyszczenia właścicielom podeptanych dłoni. Pomijając fakt, że jedna z tych wiadomości – od pana przedstawiającego się jako potencjalny służący, gotowy na klęczkach wyczyścić najbrudniejsze kąty w moim mieszkaniu – wydała się mnie i mojej współlokatorce nawet interesująca, a może i godna poważnego potraktowania i rozważenia (z trudem przychodzi nam zachowanie w mieszkaniu podstawowego porządku) zastanawiam się skąd założenie, że będę mieć w ogóle ochotę wchodzić w rolę dominy. Szczególnie, że na co dzień raczej nie wyróżniam się nadmiernie dominującą postawą. A niekiedy sporym wyzwaniem bywa dla mnie konsekwentne stawianie na swoim, żeby kogoś nie urazić swoją stanowczością i w efekcie czego okazać się niemiłą (zna to chyba każda osoba wychowana na miłą dziewczynkę). Natomiast nocą wolę raczej być targana za włosy niż kogoś za nie targać i podobnie: preferuję raczej wypełnianie rozkazów niż ich wydawanie. Być może w jakiejś obiegowej opinii, zbudowanej na stereotypach, feministki odbierane są z zasady jako osoby dominujące, które nie stronią od okazywania swojej wyższości, a nawet pogardy wobec mężczyzn, a prócz tego dążą do posiadania władzy. Być może z tego powodu feministka staje się wymarzoną fantazją na temat dominy?
Doświadczenie pandemii przypomina nieco doświadczenie niektórych zachowań ze spektrum BDSM. Noszenie na twarzy maski, unieruchomienie w domu, zakaz dotykania innych ciał. Zasady, które na co dzień obiektywnie łączą się z poczuciem koszmarnego dyskomfortu w BDSM stają się drogą do uzyskania największej rozkoszy. Oczywiście, jedną z ważniejszych osi dyskusji feministycznej stanowi temat uprzedmiotowienia kobiecego ciała. Już niejednokrotnie pisałam o tym, że pragnienie bycia traktowaną jak obiekt wcale nie musi wiązać się z rzeczywistym brakiem władzy i podmiotowości. Wręcz przeciwnie, chęć oddania nad sobą władzy wynika z tego, że w ogóle tę władzę się posiada. Jednak z oczywistych względów jest to wciąż problematyczny temat dla feminizmu. Kiedy na co dzień zaciekle walczysz o to, żeby nie traktowano cię już wyłącznie jak ciało, trudno jednocześnie przyznawać się do fantazji na temat tego, że bywają obszary, w których chce się być potraktowaną wyłącznie jak ciało. Otwarte przyznawanie się do marzenia o byciu obiektem wydaje się więc przejawem posiadania przywileju.
W wakacje zeszłego roku, moja przyjaciółka zorganizowała tzw. „dziewczyński wieczorek”. Głównie tańczyłyśmy, śpiewałyśmy z YouTube’m, albo gadałyśmy np. o nowej aplikacji, która pomaga osiągać większą satysfakcję w masturbacji (czyli, o wszystkich tych naprawdę ważnych i zajmujących umysł sprawach, o których rozmawia się w bliższym gronie). Kiedy zadzwonił do mnie znajomy, moje koleżanki wpadły na pomysł zaproszenia go do nas w roli służącego, na co ten zgodził się z entuzjazmem. Naszym pierwszym życzeniem było dostarczenie nam pięciu butelek prosecco. Nasz niewolnik pojawił się błyskawicznie, ale przywiózł ze sobą jedynie dwie butelki, odbierając nam na samym wstępie poczucie władzy nad sobą. Jednak nie tylko to było dla nas problematyczne. Okazało się, że nie bardzo wiemy właściwie co mamy z nim robić. Część z nas, która jedynie z rzadka, albo właściwie nigdy nie przejawia zainteresowania seksualnego mężczyznami, zaproponowała, że może naszym kolejnym życzeniem adresowanym do niego, powinna być prośba o opuszczenie mieszkania, tym bardziej, że nie potraktował nas poważnie w kwestii prosecco. Reszta z nas rozpoczęła dyskusję na temat ewentualnych zagrożeń wynikających z zaistniałej sytuacji, nad tym, że bezwiednie możemy przekroczyć jakąś jego granicę, w jakiś sposób wyrządzić mu krzywdę, ale tę niechcianą. Totalnie nakręciło nas to paranoicznie i zupełnie odebrało chęć do podjęcia zabawy. Tylko jedna z nas, przeżywająca właśnie trudne i bardzo bolesne zakończenie długoletniego związku, była w największym nastroju do rzucania się na głęboką wodę nowych wyzwań. Zamknęła się z naszym sługą w osobnym pokoju, ale wyskoczyła z niego już po chwili, krzycząc, że dowiedziała się, że ma dziewczynę i nazywając go per „cudzy”. A „cudzy” tymczasem wyszedł z mieszkania zniechęcony i rozczarowany.
Jest to właściwie historia dość kompromitująca: grupa wyemancypowanych dziewczyn, która właściwie nie bardzo wie, co ma zrobić z kolesiem, który z przyjemnością oddaje nad sobą władzę. Być może życie w kraju, który osobom z macicami funduje doświadczenie wspólnej traumy odebrania podstawowych praw do decydowania o własnym ciele, powoduje u nich jakiś rodzaj paranoicznego przewrażliwienia, na punkcie możliwości wyrządzenia komuś krzywdy i spowodowania traumy. A jednocześnie kolesie rozpisują się do przypadkowych dziewczyn w internecie, deklarując, że z chęcią zostaną ich niewolnikami.