Ludzie-ciała, czyli choreografia Monciaka
Zderzenie
Powodem dla którego zainteresowałam się interakcjami społecznymi jako choreografią była nieprzyjemność na ulicy w Amsterdamie. Parkowałam rower przy zatłoczonym stojaku w centrum miasta, kiedy podjechał samochód i prawie dotknął mnie, podjeżdżając pod samą krawędź stojaków (ulice w Amsterdamie są wąskie). Zarysowałam mu samochód rowerem lub raczej po prostu dotknęłam jego karoserii. Facet wyskoczył i zaczął na mnie wrzeszczeć po holendersku. Ja starałam się go zignorować, ale nie za bardzo się dało, więc koniec końców zaczęłam odpowiadać po angielsku żeby się odczepił. Gość rzucił się na mnie a właściwie na mój rower i przestawił go gwałtownie, po czym wyciągnął mi wentyl. W tym momencie nie wytrzymałam napięcia i wybuchłam płaczem. Na szczęście z pomocą przyszedł mi kolega, który znał holenderski i zamediował sytuację. Musiałam się wyszlochać w kawiarni kiedy on uspokajał pana.
Wydaje mi się, że każdy z nas ma na swoim koncie taką sytuację. Gdzie nie do końca wiadomo o co chodzi, wszystko dzieje się szybko, ktoś jest rozzłoszczony, nie możemy się porozumieć. Często te sytuacje zdarzają się w przestrzeni ciągu komunikacyjnego: Ktoś nas ofukał w tramwaju, albo dochodzi do stłuczki samochodowej. Sąsiedzi robią wojny podjazdowe przestawiając sobie wózki, albo przebijając koła rowerów na klatkach. Ale także – ktoś na nas dziwnie spojrzał, ktoś się wepchnął w kolejkę, ktoś komuś zaszedł drogę.
Ponieważ byłam zszokowana swoją własną reakcją na (jak go nazywam) człowieka-wentyla, to uważnie przyjrzałam się tej sytuacji i czemu była dla mnie taka trudna. Czemu wywołała tyle stresu?
- Niezrozumiały język i poczucie że jestem gorsza – nie rozumiem tego co się do mnie mówi a powinnam. Do tego nie wiem co się stało, muszę walczyć z tym żeby nie założyć że to była moja wina.
- To jest facet i to zły facet. Coś w moim ciele dostało paraliżu. Tożsamość płciowa nie jest bez znaczenia w tym ustawieniu. Każda konfrontacja jest z założenia zetknięciem się dwóch pozycji tożsamościowych, z których każda jest uwarunkowana swoimi słabościami. Czasami to jest mieszanka wybuchowa. Facet wyglądał na holendra marokańskiego pochodzenia a ja wyglądam jak typowa Karen. Moja reakcja z wyższością, jakbym była ponad sytuację tylko dolewa oliwy do ognia. Z jego perspektywy ja uzurpował sobie pozycję władzy co, jest socjopolitycznym warunkiem tego konfliktu.
- Nie wiem czemu facet jest taki zły. Wiem że przesunęłam rowerem po krawędzi samochodu, ale nie wiem czemu to jest powód do złości. Założenia dwóch stron są różne. Punkt wyjścia jest różny. Ja w ogóle nie znam się na samochodach – wiem tyle że wożą ludzi. Facet już mógł mieć zły dzień, może to był dobry samochód? Może właśnie odebrał go z warsztatu, może właśnie zabrakło mu na ratę kredytu za to auto. Ale też może po prostu nienawidzi kobiet, może jest zły na korki i że coraz trudniej mu się jeździ po mieście. Nie wiem jaki jest powód jego złości, a człowiek w złości zazwyczaj zakłada że ten kto go rozzłościł robi to specjalnie.
Z tej sytuacji wyniosłam obserwację, że dokonał się tu pewien taniec – akcji i interakcji, w którym obie strony miały swoje role i kwestie. Wypowiedziami były nie tylko słowa, które padły, ale też gesty. To co wydało mi się jednak najciekawsze, to że prócz gestów ważne są także przekonania. Zastanawiałam się w jaki sposób te gesty są podyktowane przekonaniami. Czymś co niektórzy nazywają “wychowaniem” lub bagażem kulturowym. To one stanowią o naszej pozycji wyjściowej. Tak jakby w każdej konfrontacji ciało A i ciało B miały osobne algorytmy, które układają je w określony sposób, określają język pojęć, ton głosu i pierwszą myśl, także i nastawienie.
Mój mediator od człowieka-wentyla jest osobą, która zna język i lokalną kulturę, ale jest też mężczyzną pozbawionym nerwowej reakcji na rozmowę z innym mężczyzną. Jest kimś z zewnątrz kto bezinteresownie chce włączyć się w rozszyfrowanie tej sytuacji i tym samym odwołuje się do jakiś uniwersalnych zasad. Postać mediatora – trzecie ciało, to według mnie może być też ciało abstrakcyjne- suweren, ogólna zasada lub chęć. Mediator, czyli perspektywa – dystans, władca oddechu, krok w tył, arbiter.
Obcy
Ja osobiście dyskutuję z przekonaniem, że bagaż kulturowy jest z zasady narodowy i regionalny. Uważam że pojęcie to należy poszerzyć o zmienną jaką jest edukacja emocjonalna. Nie jest więc ważne tylko to jaki zestaw zasad wpoili nam rodzice lub państwo, ale też jak zostaliśmy przygotowani na wdrożenie tych zasad. Czy jesteśmy z natury przekonani o swojej równej pozycji, czy uważamy się za gorszych, czy jasna jest dla nas umowa społeczna, czy czujemy się pełnoprawnymi uczestnikami sytuacji, czy mamy “odwagę” czy potrafimy otworzyć się na obcą osobę, czy umiemy zapanować nad swoim humorem, emocjami, czy za własne niepowodzenia winimy innych, jak radzimy sobie ze złością?
W czasie kiedy zaczęłam zastanawiać się nad tymi zagadnieniami, figura obcego nabierała nowego znaczenia. Był rok 2015, sam środek kryzysu uchodźczego. Często jeździłam pociągiem z Amsterdamu do Berlina, gdzie na granicy często wysadzano tam rodziny z walizkami. Małe dzieci, pani w chustce, kłopoty z papierami. Nagle wchodzi strażnik i jedne dzieci wysiadają, drugie zostają. Jakiś niemiecki tata pyta czy może pomóc, jego synek macha kolegom wysadzonym na peronie. W Berlinie media piszą że Muslim kopnął dziewczynę na schodach w Berlińskim metrze (Okazało się potem że Bułgar). “Polacy wstają z kolan” i chcą bronić polskich kobiet przed szariatem, a sugestia że Oni Są Tak Bardzo Inni zionie z każdego medialnego kąta. Na portalu skierowanym do polskich robotników w Niemczech mypolacy.de wielki nagłówek “Muhammet N. pojmany za morderstwo Polki” (artykuł już zniknął a sam portal jest teraz nieco mniej antyniemiecki i antyislamski, choć wciąż na mediach polonijnych jest grubo). Narastała polaryzacja my-oni. W Stanach Donald Trump budował wyimaginowany mur na granicy z Meksykiem. TVP zrobiło materiał o tym że uchodźcy roznoszą choroby.
A ja się zastanawiałam, do czego potrzebny jest nam inny? Dopiero w tym roku wyszła książka która dobrze tę figurę systematyzuje, czyli “Obcy, Inny, Wykluczony” (Słowo, Obraz Terytoria 2020) autorstwa profesor Magdaleny Środy, która uczyła mnie etyki w Instytucie Filozofii na UW. To kompendium wiedzy filozoficznej, ale także systematyzacja języka – Polskiego języka pojęć którym operujemy wobec tych od których się odcinamy.
Inność pozwala nam się przejrzeć w lustereczku pochlebstwa. Dopiero widząc innego widzimy naszego. Dopiero w kontraście czujemy się silni jako grupa, łapiemy rytm idąc w tłumie.
Ania w Orlim Gnieździe
Choreografka i performerka Anna Steller, która w Sopocie współtworzy kawiarnię Dwie Zmiany u szczytu Monciaka mówi o tłumie jako o czymś czego częścią nie chce się stać. Ponoć turysta to ktoś kto w tłumie takich jak on – wypoczywających- czuje się dobrze. Umie złapać rytm. Powolny, toczący się, rozglądający się. Ciało się poddaje i podąża, relaksuje się w zbiorowości. Dużo na ten temat mówi ostatnio modna analiza kultury klubowej. Wspólny ruch, kontakt z ciałem, zjednoczenie, to jedna z podstawowych potrzeb człowieka jako zwierzęcia stadnego. Poczucie siły które płynie ze wspólnoty. Nie-Faszystowska propozycja wspólnoty. Solidarność.
Kiedy Wera Morawiec zaproponowała mi współpracę z Anią, strasznie się ucieszyłam. Lubię bardzo jej prace, które na zasadzie starcia dwóch ciał uruchamiają lawinę skojarzeń i zahaczają o całe mnóstwo wewnętrznych zmagań, pozwalając mi się zidentyfikować z pewną prywatną pracą przeciwko lub wspólnie z materią. Ciało Anki staje się wehikułem mojego zmagania.
Dwie Zmiany to miejsce specyficzne. Jest bramą, punktem inauguracyjnym Monciaka, jest w samym środku kotła, przy arterii prowadzącej do stacji PKP, na prostej drodze do Opery Leśnej i nad Morze. Ale też architektonicznie taras Zmian jest jakby ponad ulicą. Nie bierze udziału w Monciakowej Ogródkozie i też dość skutecznie wyznacza własne zasady. Orle Gniazdo, skąd patrzy się trochę z dystansu, gdzie nie wchodzi się tak hop – z ulicy. Jeden z moich rezydencyjnych rozmówców- dawny barman Zmian- Filip Gadula – opisał sytuację w której jeden z klientów miał problem z tym, że w lokalu panie publicznie karmiły piersią. Prowadzący lokal artyści odpowiedzieli mu “Na szczęście klient jest u nas Gościem, nie Panem”.
Pozycja Letnika, Gościa, przybysza, to ważny temat w rozmowach moich i Anny Steller o ciele w przestrzeni Monciaka. Ania pomaga mi przetłumaczyć język domniemanych uwarunkowań emocjonalnych i społecznych na język gestu. Trochę nie mogę się doczekać aż umówię się z nią na tarasie pić lemoniadę i gapić się na turystów.
Gość
Naszą rozmowę o wspólnej pracy zaczęłyśmy właśnie od obserwacji Ani na temat tłumu. Jak trudno go polubić, jaki jest hałaśliwy, jak chce się go uniknąć. Że lepiej żeby konsument nie był panem a właśnie gościem, podszedł do sytuacji goszczenia w jakimś miejscu jak do sytuacji nocowania w czyimś mieszkaniu. Dawniej letnicy przyjeżdżający do Sopotu nocowali przeważnie w kwaterach – mieszkali z lokalną rodziną i korzystali z czyjejś łazienki i kuchni, co jak dowiedziałam się z książek, też mogło być uciążliwe. Ale współczesna turystyka – jej przemysłowe podejście do sezonu, inwestorzy spoza miasta, airbnb, to wszystko zmieniło zachowanie gości, którzy nie czują że wkraczają w przestrzeń umowy, że faktycznie są gośćmi. Oni chcą się czuć tak jak u siebie. Najlepsze jest to że nie jest to tradycja Polska. Jak zaznacza Filip Gadula – gościnność jest czymś polskim, uprzejmość i otwartość także, dlaczego nie możemy wrócić do tych zasad? Zamiast relacji gospodarz – gość funkcjonujemy w modelu tanich lotów i egzotycznej masowej turystyki, gdzie klient to plon, który jednak dyktuje warunki uprawy.
Wielu badaczy łączy turystykę z kolonializmem – pierwsi turyści to arystokraci i obywatele krajów kolonizujących, przemierzający tereny podległe i “uczący się” o ich kulturze, po drodze zbierając pamiątki i ciekawostki, czyli po prostu grabiąc. Oni brali ze sobą swój europejski świat, wkładali w płótno, objuczali służbę i stawiali miniatury swoich europejskich domów i zwyczajów. To dlatego Brytyjczyk na Costa Brava po szóstym razie kiedy się tam pojawia chwali lokalną kelnerkę, że w końcu nauczyli się robić porządne (czytaj brytyjskie) śniadanie. Brytyjczycy w Hiszpanii chcą angielskie śniadanie, a Szwedzi w Gdańsku są zaskoczeni że mają do czynienia z miastem historycznym bo przyjechali na drinki i do kosmetyczki. Polacy w Egipcie narzekają że za ostre potrawy, a młodzież szkolna śmieci w Bieszczadach. Zastanawiam się czy czasem nie tęsknimy z naszego orlego gniazda za czymś co nigdy nie istniało, czyli za idealnym podróżnikiem. Kim miałby on być? Backpackersem otwartym na przygodę i człowieka? Gościem festiwalu Wagnerowskiego, którego wyobrażała sobie kolejna wspaniała rozmówczyni tej rezydencji – Iza Jakul?
W pewnym sensie rola negocjatora rytuałów i umów spoczywa na gospodarzach, którzy jednak zamiast wyznaczyć własne zasady korzystają z wzorców, które proponuje doświadczenie przemysłu turystycznego. Tymczasem jeśli do mojego domu przyjeżdża gość,, którego dobrze nie znam, to na wszelki wypadek wyznaczam mu/jej półeczkę, miejsce na szczoteczkę do zębów, proszę o nie wieszanie mokrego ręcznika na drewnianych meblach i proszę żeby mnie nie obudzić jak będzie wracał/ła z klubu o 5 nad ranem. Nagrodą za wysiłek negocjacji jest większy szacunek do mojej pozycji i uważniejsze spojrzenie, może nawet nadzieja że w zamian za dobre zachowanie podzielę się jakoś wejrzeniem w miasto.
W moim doświadczeniu, jako gospodarza, modele wyceny relacji też nie sprawdzają się według jednego wzorca. Byłam kiedyś członkinią płatnego couchsurfingu, który pomagał artystom wskoczyć w lokalny network podczas rezydencji lub w czasie podróży służbowych za cenę nieco wyższą niż normalny lokalny czynsz, ale niższą niż hotel. Niektórzy z wdzięczności zostawiali mi w domu frykasy i zapraszali na dziękczynne drinki w drogim barze, inni urażeni chyba stosunkiem merkantylnym wyjeżdżali bez słowa zostawiając mokry ręcznik na drewnianych meblach i jeszcze drugi na podłodze. Podobnie jak w przypadku spotkania z człowiekiem wentylem – ludzie mają różne oczekiwania i różne skale wrażliwości. Nie wszystko da się ustalić bez porządnej inwestycji w negocjacje.
Brama
Czy można więc dokonać jakiejś przemiany w gościu? Bez przesadnej inwestycji czasu, którego przeciętny mieszkaniec Sopotu już wkłada mnóstwo, w choćby obchodzeniu Monciaka. Jak można zasygnalizować komuś personalną i odkrywczą relację do ukochanego miasta? Czy można przybysza zarazić lokalnością? Ten nasz wyśniony podróżnik, chyba właśnie nią przyjechał się raczyć. A nawet jeśli nie zakosztowanie ciszy i klimatu jest jego celem, tylko picie Moëta w Zatoce Sztuki, to może widząc mityczne panie z parasolkami od słońca i dzieci pluszczące się w solance obok plenerowego pokazu animacji filmowej, tam gdzie stoi piękny afisz festiwalu Wagnerowskiego, ten nasz miłośnik sportowego samochodu poczuje się trochę inaczej? Czy nie może być tak że na jednej ulicy jest cicho i nudno a na drugiej głośno i przaśno?
A co jeśli mamy do czynienia z niedopasowaniem rytmów?
W jednej z naszych rozmów Ania Steller powiedziała mi, że zdarzyło jej się iść brzegiem morza i po jakimś czasie uświadomiła sobie że strasznie ją denerwuje jego szum. Nawet kojący dźwięk może drażnić jeśli nie jesteśmy do niego przyzwyczajeni albo mamy inny nastrój. Rytm powolnie sunącego tłumu turystów jest dla Sopocianina zgrzytem, przestawieniem tempa, niedobrym niedopasowaniem. Czy dałoby się wszystkich umówić na rytuał przejścia?
W trakcie spotkania z publicznością w Lutym wymyśliłam bramę na Monciaku – rytuał przejścia który miałby próbować nastroić wszystkich tak samo. Miałam pracować z mieszkańcami Sopotu nad protokołem zachowania, na wzór tych których używa się w progresywnych klubach muzycznych. Tyle że zamiast “żadnej homofobii, transfobii, dyskryminacji ze względu na wiek, orientację seksualną etc” miałoby być to co wymyślą sobie Sopocianie, że definiuje ich samych. Czyli “Żadnego łażenia bez koszulek, nie ma sikania po murach i płotkach, nie ma wrzasków, musisz przekraczając tę bramę zachować ciszę nocną, zobowiązujesz się nie śmiecić na plaży”.
Praca oczywiście miała być przewrotna i zwracać uwagę na to że taki kodeks jest problematyczny dla wolności osobistej jednostek, co jest szeroko dyskutowanym podmuchem zwrotnym w reakcji na politykę tożsamościową. Głównym problemem jest przemocowy charakter egzekutora tych zasad. W świecie sztuki są to konta na Instagramie które ujawniają przewiny osób publicznych których nie dosięgła sprawiedliwość instytucjonalna, mimo powtarzających się agresywnych zachowań (kariera). W klubie jest to bramkarz lub promotor którzy taką osobę wypraszają bez prawa powrotu na kolejne imprezy (wstyd). Ale jak ukarać można nerwowego pana w kąpielówkach pijącego w upale piwko z Żabki pod Krzywym Domkiem? W sumie czym on zawinił? Przyjechał na wakacje do Sopotu bo jest z Polski a w Polsce jeździ się do Sopotu i pije się piwko pod Krzywym Domkiem. Może za mało widziałam takich panów ale nie mam prawa zabraniać mu czegoś co w jego świecie jest normą. Nie umawiałam się z nim na to że będzie grał w moją grę. Daję mu prawo do jego świata. Czy chcę żeby podszedł do niego strażnik miejski i kazał mu się ubrać? Czy chcę żeby poczuł się tu niechciany? A może już tak się czuje i stąd jego zbuntowany tors?
Człowiek Ciało
Nie pomyślałabym nigdy o mojej amsterdamskiej sytuacji z rowerem i samochodem jako o choreografii, gdyby nie fakt że wraz z przeprowadzką do tego miasta z piernika, zaczęłam spędzać mnóstwo czasu z performerami, choreografami i tancerzami. Do tego totalnie wkręciłam się w muzykę techno i przynajmniej raz w tygodniu tańczyłam po wiele godzin w tłumie. Jeździłam też na rowerze i do tego jeszcze chodziłam na siłownie. W życiu nie byłam taka wysportowana jak wtedy. No i zaczęłam widzieć różne rzeczy przez ciało. Musiałam je wychodzić, poczuć. Różne rzeczy przychodziły mi do głowy na rowerze w długiej, deszczowej trasie, lub na bieżni nad autostradą. Odkryłam że moje myślenie zmienia się przez wysiłek i rytm moich gestów. Powtarzalność wysiłku przesuwa moje horyzonty. Wśród wysportowanych i zadowolonych ze swojego wyglądu, długowiecznych holendrów o prostych zębach, uświadomiłam sobie jak kiepska była w moim życiu edukacja fizyczna. A i tak miałam super, bo jako dziecko chodziłam na wszelkie możliwe zajęcia. Jeździłam na nartach, żeglowałam, jeździłam konno, grałam w tenisa, chodziłam na Kung-Fu i Akrobatykę. Ale w liceum wpadłam w znany rytm nudy: Kosz-albo- Siatka i przestałam w ogóle już myśleć o moim ciele i sporcie w kontekście innym niż punkty w indeksie. Największa zbrodnia naszego systemu edukacji – taniec jest albo grupowy (tzw tańce – zarezerwowane dla dziewczyn typu fit i trochę dresiar) albo jak u większości rodaków – po alkoholu. A ja zawsze uwielbiałam tańczyć. Dlaczego, ach dlaczego tańczyć mogą tylko tancerze. Dlaczego sport nie może być uczony jak miłość do siebie samego – spokojnie, terapeutycznie i dopasowany do indywidualnych potrzeb emocjonalnych ucznia.
To właśnie powiedziałam Annie Steller, która pokiwała głową i odparła “To samo można powiedzieć o Muzyce i Plastyce.” I miała rację. Przedmioty, które się nie liczą, a potem dorośli ludzie po przejściach wywalczają sobie po latach prawo do własnej wrażliwości, twórczości, środków wyrazu.
Polacy nie są jedynym krajem na świecie gdzie nie uczy się dzieci szacunku do własnej duszy i ciała ale z pewnością wyjaśnia to choć trochę naszą emocjonalność. Wyjaśnia czemu nasze ciała są spięte, targane sprzecznościami, zmęczone, nadwerężone powinnością. No i porównanie do Holendrów nie jest też do końca sprawiedliwe. Oni pracują o wiele mniej, zarabiają więcej i mają najsprawniejszy system opieki medycznej w Europie.
Ale czy nasze umęczone ciała też nie mają prawa do małego święta, choćby i święta nagości?
Czy nie należy nam się darmowa sauna i zniżki na masaż? Czy nie czas już na to by każdy z nas miał prywatnego trenera?
Czy kiedy już tak będzie to będziemy mogli rozmawiać o sobie jako o ludziach zajmujących przestrzeń w podobny sposób?
Na razie widać ludzi-ciała, których mięśnie tęsknią za rozprężeniem, bo są na upragnionym urlopie. Kultura pracy w Polsce (osobny rozdział) zachęca do wykorzystania go na wiele sposobów. Najlepiej na raz na imprezie i z dziećmi, na plaży ale w mieście, w restauracji ale nie za drogiej, robiąc coś specjalnego ale też swojskiego. Ciało targane potrzebami nie wie że niektóre z nich są sprzeczne, że relaks wjeżdża po dwóch tygodniach a nie po dwóch piwach i że “wszystko na raz” to MMA wśród urlopów.
Dla mnie to ciało jest dość zachwycające. Mam nadzieję że uda mi się zarazić Annę miłością do niego i odtworzymy poetykę ściśniętych lęków, gestów i sygnałów w naszym performansie, który planujemy na wiosnę.