„KIEDY SIĘ PRZEWRÓCISZ, NIGDY NIE WSTAWAJ Z PUSTYMI RĘKAMI”
To chińskie przysłowie przypłynęło do mnie wraz z zagrożeniem coronawirusem. Bo chińczykom zawdzięczamy nie tylko ten „podarunek”, ale też wiele ważnych myśli i wynalazków.
To przysłowie niesie bardzo ważną wskazówkę na każdą kryzysową sytuację, w której możemy się znaleźć, więc wydaje mi się bardzo aktualne.
WOLNOŚĆ
Kilka razy przymierzałam się do napisania tego tekstu i wychodziły mi same zdania z wykrzyknikami! Nie dlatego, że nie radzę sobie z samotnością (od czasu nagłej śmierci Piotra, mojego męża, zdążyłam się z nią oswoić i nawet ją polubiłam), ale dlatego, że mam poczucie, że tym narzuconym nam (w większości słusznie) epidemicznym zakazom towarzyszy podskórny i bardzo niebezpieczny projekt ograniczenia naszej WOLNOŚCI. Tej epidemii coronawirusa, towarzyszy inny, niemniej groźny i równie bezwzględnie nas atakujący, wirus autorytaryzmu. Czujemy się wobec niego bezsilni i w tej bezsilności opuszczeni, osamotnieni, ubezwłasnowolnieni.
To jest bardzo destrukcyjne uczucie, dużo boleśniejsze niż poczucie fizycznej izolacji.
Oczywiście, brakuje mi bardzo bliskich kontaktów z rodziną, przyjaciółmi, współpracownikami i studentami. My, filmowcy, pracujemy zespołowo i w czasie tej pracy nawiązują się często bardzo silne więzi, swoją intensywnością przekraczające czasem więzi rodzinne.
Tych kontaktów brakuje mi jak tlenu ustom zasłoniętym maseczką.
Brakuje też poczucia pewności, że nasz los ( i jego tak ekstremalny wymiar jak nasze zdrowie) jest w rękach ludzi odpowiedzialnych.
LĘK
Ta epidemia, ten dziwny stan zawieszenia w dość niewygodnej pozie, w którym tkwimy, zmiotła naszą pyszną wiarę w ludzką omnipotencję i wyzwoliła w nas pokłady lęku. Lęku przed słabością, biedą, chorobą, opuszczeniem i bezosobową śmiercią na szpitalnym łóżku. Śmierć znowu stała się bezczelna i alogiczna. A my znowu staliśmy się pascalowską „trzciną na wietrze”, którą niewidzialny pyłek jest w stanie zabić i przed którym, trochę groteskowo, uzbrajamy się w maseczki, rękawice, przyłbice i odkażacze.
Trzeba przywołać w sobie wszystkie duchowe siły, żeby ten lęk pokonać, oswoić się z nim i nauczyć się żyć – na innych, nowych, warunkach. Mądrzy ludzie, komentatorzy, często powtarzają zdanie „po tej pandemii świat już nie będzie taki sam”. Co to znaczy? Czy zagłuszymy w sobie ten głos, który sprawia, że człowiek -nawet w ekstremalnym zagrożeniu – potrafi zachować godność. Że przestaną działać podstawowe wskazania moralne: nie kłam, nie sprzeniewierzaj się sobie i swoim wartościom, zostań do końca w zgodzie z sobą?…
Człowiek odważny wie, co to lęk. Wie – i znajduje w sobie siłę, by strach przezwyciężyć. Póki co – to są jeszcze drobne potyczki, rozgrywające się w sferze odwagi codziennej. Ale za rogiem czai się zagrożenie ekstremalne. I co wtedy?…
Nasz świat potrzebuje teraz przywódców, którzy rozumieją, czym jest strach, wysnuwają z tego wnioski i potrafią przekuwać je w działanie.
Czy na naszym horyzoncie są tacy ludzie…
TEATR ABSURDU
Wlał się w nasze życie wielką rzeką… Sami – pod wpływem tego niewidzialnego zagrożenia – zgodziliśmy się zredukować naszą wolność osobistą do warunków niemal więziennych. Bezkrytycznie, z porażającą wprost uległością, dostosowaliśmy się do restrykcji nie mających żadnego umocowania prawnego. Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej zamieniliśmy się w stado baranów prowadzonych na skraj przepaści przez odpychającego i zdradzającego cechy psychopatyczne, starego, zdziadziałego i bezzębnego pasterza. Daliśmy sobie wmówić, że to się dzieje w imię naszego dobra. Wyłączyliśmy myślenie krytyczne, wpadliśmy w stupor, przybraliśmy pozę czekającego NIE-WIADOMO-NA-CO Godota. Przez chwilę poczuliśmy nawet ulgę, że ktoś zdjął z nas odpowiedzialność, postanowił za nas – jak dziecko, któremu mama rano przykłada rękę do czoła i mówi: „chyba masz gorączkę, zostań w domu, nie musisz dzisiaj iść do szkoły”.
Co za ulga!
Można poleżeć pod ciepłą kołderką, popatrzeć, jak wiosna za oknem bezczelnie szykuje się do skoku, przyjrzeć się rozkwitającym pączkom, poobserwować sroczą rodzinę wijącą sobie gniazdko na drzewie naprzeciwko. Na chwilę wyostrzył nam się ten zaniedbany przez nas zmysł obserwacji – zauważyliśmy wokół siebie, dotychczas prawie nie dostrzegany, świat mikro. Odkryliśmy, że on istnieje tak samo intensywnie jak świat w skali makro, którego staliśmy się, – na własne życzenie – zakładnikami.
No i jeszcze to kłujące poczucie dysproporcji – że cały nasz świat, w skali globalnej, może się zatrzymać i skapitulować pod wpływem tej – dotykającej jądra metafizycznego lęku – nieujarzmionej przez ludzki umysł, maleńkiej, niewidzialnej cząsteczki. Jak to zrozumieć?
Jak skonfrontować z dotychczasowym poczuciem omnipotencji ludzkiego gatunku, szykującego się właśnie na podbój Marsa. Ta pyszna wiara w ludzką wszech-sprawczość prysła na naszych oczach jak bańka mydlana. Straciliśmy wiarę w potęgę ludzkiego umysłu.
Za cenę odzyskanego czasu.
KULTURA NADMIARU
Rzeczy, rzeczy, rzeczy… Otaczają nas rzeczy, przytłaczają swoim nadmiarem. Czy naprawdę są nam potrzebne do życia? Poczułam fizyczne obrzydzenie do tego nadmiaru. Rzuciłam się w kompulsywne redukowanie ubrań, gadżetów, książek. Ale wciąż zostało tego dużo wokół mnie. Nie potrafię się z tym uporać, ale myślę, że pod wpływem tych impulsów, uda mi się ograniczyć kupowanie nowych rzeczy. Przez cały czas izolacji kupiłam tylko (oprócz jedzenia i wina) przez internet tenisówki za 50zł, maseczkę, książkę, która była mi potrzebna do pracy, kosmetyk do pielęgnacji włosów i suplement witaminowy.
Z całą siłą przypłynęły do mnie myśli o reszcie świata, która żyje pod butem biologii, tyranów, nędzy, przetrwania za trzy dolary, stłamszonej przyrody. Z głodu, w wyniku kataklizmów giną codziennie setki tysięcy ludzi, a my mówimy o tym, że nie możemy pojechać na wakacje? Chciałabym, żebyśmy zachowali jakąś proporcję, jakieś szersze spojrzenie, a nie skończenie egoistycznie myśleli, że chodzi tylko o to, żeby nam było nieustannie lepiej.
Ego, wszechobecne ego!
Skąd wzięła się w nas ta świadomość, że jesteśmy najważniejsi?
Nie jesteśmy!
Mały, niewidzialny wirus nam to ukazał w całej bezwzględnej nagości.
NADZIEJA
Dużo o niej myślę. Jak to się dzieje, że nie opuszcza nas całkiem. Nawet w beznadziei kiełkuje jej ziarno…
Może teraz, paradoksalnie, jest mocniej odczuwalna niż w czasach prosperity.
Może wreszcie nauczyliśmy się doceniać, to, co mamy.
Ja – na przykład – jestem zamknięta w moim ukochanym mieszkaniu, w którym mam aż dwa balkony. Na wprost jednego z nich rośnie kasztan, który codziennie coraz piękniej się zazielenia.
Jest życiodajny.
Kocham to drzewo.
To drzewo mnie uspokaja, jest dowodem na trwanie mojego świata.
Gdyby ktoś je wyciął, to bym umarła.
Albo bym się wyprowadziła.
Oglądam filmy, seriale
czytam
patrzę w okno
obserwuję
śpię, nie śpię, drzemię
ledwo się ubrałam,
a już trzeba się rozbierać
dziś zrobiłam na balkonie 10 tys. kroków
leżę, siedzę, stoję
byłam w sklepie
wypiłam kieliszek wina
jakoś dziwnie
tak samej pić
do lustra
myję się, czasem tylko zęby
i twarz
włosy co trzeci dzień
(przecież nikt mnie nie ogląda)
to im dobrze robi
wzmocniły się
aha, jeszcze rozmawiam przez telefon
przez skypa
i przez zooma
nawet wykłady
ale tak jakoś…
staram się nie tracić nadziei
marzec/kwiecień/2020
czas pandemii
Magdalena Holland – Łazarkiewicz